Wernisaż w Stryszowie

Już dawno temu, kiedy przeglądałam internet, natknęłam się na piękny dwór w Stryszowie, położony zaledwie 40 km od Krakowa. Zbudowany w XVI wieku, obecnie pełni funkcję placówki muzealnej, jako oddział Zamku Królewskiego na Wawelu. Często mówię, że mogłabym zamieszkać gdziekolwiek na świecie, jeśli tylko przeniesiono by mi Wawel. Nic więc dziwnego, że gdy ujrzałam ten uroczy dwór, zaczęłam mruczeć pod nosem do przyjaciółki, że koniecznie musimy tam pojechać. Niestety, skończyło się tylko na mruczeniu.
Ale nagle, jak to bywa w życiu, okazało się, że moja znajoma Anna Malik miała wernisaż wystawy w tym właśnie miejscu. Nie mogłam przegapić takiej okazji i musiałam tam być!
Kiedy dotarłam na miejsce, zobaczyłam rozłożysty, biały dwór, który usadowił się na zielonej trawie.
Miałam przeczucie, że będzie to wyjątkowy dzień.
Wchodząc do przestronnej sieni, miałam wrażenie, że przenoszę się w inną epokę. Wszędzie bielutkie ściany, a okna , drzwi, ramy, sufity, schody z ciemnego drewna, antyki…Wystawa była urządzona w dwóch salach na parterze. Na ścianach zawisło mnóstwo obrazów malowanych na szkle oraz piękne rzeźby w drewnie.
Głównymi bohaterami wystawy były Matka Boża tuląca Dzieciątko, Madonna Karmiąca oraz bukiety. Ich wyraziste postaci zostały przedstawione pośród łąk, roślin i kwiatów, a barwy były jasne i czyste, przypominające nam o pięknie natury. I te złocistości, które dodawały całości jeszcze większej urody.
Sztuka ta została zainspirowana przez starożytnych mistrzów oraz sztukę ludową. Malarka, której dzieła mogłam podziwiać, z pewnością włożyła w swoje prace ogrom serca i pasji. Widać to było w każdym szczególe.
Jednym z najbardziej zachwycających elementów wystawy była rzeźba św. Franciszka otoczonego drewnianymi ptaszkami. To niesamowite, jak artystka potrafiła oddać w drewnie delikatność i delikatność tego świętego, a jednocześnie ukazać jego bliski kontakt z naturą.
Jednak to, co najbardziej zapadło mi w pamięć, to tytuł wystawy – „Czułość”. I rzeczywiście, czułość była wyczuwalna w każdym dziele. Była widoczna w ułożeniu rąk, głów, dłoni, po prostu wylewała się z obrazów. To był dla mnie wyjątkowy i wzruszający moment.
Czytaj dalej

Zapach fiołków

Ewa była katoliczką albo tylko tak jej się zdawało. Na msze św. chodziła z rzadka, nie spowiadała się i nie przyjmowała komunii św. Wtedy jeszcze nie wiedziała ile traci… nie znała radości, spokoju ducha, a niekiedy i słodyczy płynącej z bliskości Pana Boga.
To co się wydarzyło, świadczy o tym, że bardzo jej tego było brak.

Od paru lat w Wigilię Bożego Narodzenia wybierała się na prywatną pielgrzymkę do figury Matki Boskiej. Tak ją nazywała w myśli, chociaż droga nie była daleka, bo zabierała jej zaledwie półtorej godziny w obie strony.

Tamtej Wigilii szybko uporała się z przygotowaniami do uroczystej kolacji. Koło południa była już wolna. Kiedy zakładała kożuszek, uświadomiła sobie, ile grzechów ją obciąża i zaczęła pochlipywać. Wyciągnęła chusteczkę i wtedy pierwszy raz tego popołudnia poczuła mocny zapach fiołków.
Nie zwróciła na to uwagi, bo w tamtej chwili nie to było dla niej najważniejsze.
Brnęła po kolana w śniegu, wspinała się pod niewysoką górę.
Co chwilę wyciągała chusteczkę, bo musiała otrzeć łzy, które same płynęły.
Wreszcie dotarła na miejsce.

Czytaj dalej

Najsilniejszy naturalny antybiotyk

Poniższa recepta przeznaczona jest głównie dla osób które wolą zapobiegać problemom ze zdrowiem niż je leczyć.
Ja sama z natury mam słabe zdrowie i dlatego byłam zmuszona do interesowania się różnymi metodami leczenia.
Jestem pewna, że żaden lekarz nie pomoże, jeżeli człowiek sam nie weźmie swojego zdrowia we własne ręce. Pięknie to ujął chińczyk Zhen Gongfu/ na YT/ od którego jako pierwszego usłyszałam /a poznałam wielu lekarzy/, że my sami jesteśmy dla siebie najlepszymi masażystami i lekarzami. Podświadomie wiedziałam o tym wcześniej, a on utwierdził mnie w tym przekonaniu.

W drodze do zdrowia przeszkadza nam niewiara we własne siły i pospolite lenistwo.
Myślę, że to nie dotyczy moich czytelników i czym prędzej podaję przepis na najlepszy naturalny antybiotyk. Zamieściła go znakomita naturopatka Barbara Kazana w filmiku na YT ,Jak suplementować bor i magnez”
Trzeba przygotować nast. składniki:
1/4szklanki drobno posiekany czosnek
1/4szklanki drobno posiekana cebula
2 łyżki świeżo utartego chrzanu
1/4 szklanki posiekanego imbiru
2 papryczki chili drobno posiekane
2łyżki kurkumy w proszku lub świeżej
Umieszczamy to w słoju i zalewamy 700ml octu jabłkowego, koniecznie ekologicznego. Słoj zamykamy. Mieszanka ma stać w zacienionym miejscu 2 tygodnie. Trzeba ją codziennie mieszać!
Po tym czasie przecedzamy i już jest gotowa. Zażywamy profilaktycznie 1 łyżeczkę rano i wieczorem w kieliszku wody. Leczniczo do 6 łyżeczek na dzień.

Wypróbowałam ją sama i jestem zachwycona. Nie tak dawno wydawało się, że mnie dopadło przeziębienie. To było akurat w sobotę. Całą niedzielę pozostałam w domu i wystarczyło 6 łyżeczek tego cudownego specyfiku! W poniedziałek byłam zdrowa!
Okres wytwarzania lekarstwa jest długi, ale zapewniam, że warto!

Jeden gest

Za oknem było jeszcze ciemno kiedy się przebudziłam i z zadowoleniem stwierdziłam, że mogę jeszcze poleżeć. Miałam sporo do przemyślenia.

A więc leżąc, przypominałam sobie ostatnie wydarzenia: jak przypadkiem dowiedziałam się o Sodalicji Świętej Jadwigi Królowej z Wawelu (chociaż nie wierzę w przypadki!) i o tym, że jej przewodniczącą okazała się moja wieloletnia sąsiadka, o czym do tej pory nie wiedziałam!
Wcześniej nie byłam do niej przekonana, ale kiedy ją poznałam stwierdziłam, że to cudowna, radosna istota.
Rozmyślałam, jakie to dziwne, że od momentu kiedy postanowiłam napisać tekst o św. Jadwidze królowej przywędrowały do mnie trzy książki na jej temat! Same! Ja nawet nie kiwnęłam palcem w tej sprawie!
Przecież od 15 lat uczęszczam na msze św. do Katedry Wawelskiej, gdzie najczęściej stoję pod Czarnym Krzyżem ufundowanym przez św. Jadwigę i gdzie spoczywają relikwie Wawelskiej Pani…i nadal utwierdzałam się się w przekonaniu, że się mną opiekuje…
Czytaj dalej

Tulipany na Wawelu

Mieszkam już tyle lat w Krakowie i dziwię się, że coraz bardziej kocham to miasto. Myślę, że nigdy mi nie spowszednieje. A kiedy idę na Wawel, jestem w siódmym niebie.
Lubię spacerować zwłaszcza po dziedzińcu, rozpościerającym się zaraz koło Katedry Wawelskiej.
Jego większą część zajmuje ogromny trawnik, nad którym wczesną wiosną pojawiają się chmury białych i różowych kwitnących magnolii.
Trawnik z dwóch stron otaczają długie rabaty kwiatowe. Umiejętnie skomponowane i świetnie pielęgnowane wzbudzają powszechny zachwyt. Również i mój, a na roślinach to ja się znam.

Jak by nie było Wawel to wizytówka Polski. Tu wszystko powinno być piękne.

Na rabatach najwięcej miejsca zajmują byliny, czyli rośliny wieloletnie. Pomiędzy nie dosadzane są rośliny jednoroczne kwitnące bez przerwy przez cały sezon.
Najpiękniej jednak rabata ta wygląda wczesną wiosną. Wtedy zakwitają posadzone grupkami narcyze, oszałamiająco pachnące hiacynty i tulipany.
Ach, te tulipany…

Czytaj dalej

Poznań na własną rękę

Wczesną wiosną pojechałam do poznańskiego ogrodu botanicznego na zlot miłośników skalniaków. W Poznaniu nigdy przedtem nie byłam, ale ambitnie założyłam, że nie będę korzystać z żadnych map. Ciekawa byłam jak mi się powiedzie poruszanie po tym mieście na własną rękę.
Sam zlot zajął mi tylko pół soboty, więc na zwiedzanie pozostało mi pół soboty i pół niedzieli.
Pogodę miałam wymarzoną, bo świeciło słońce, a temperatura panowała nie wiosenna, ale letnia.
Zlekceważyłam muzea, bo wolałam chłonąć atmosferę miasta. Po Poznaniu chodziłam jak zaczarowana. Wszystko było ciekawe:

Czytaj dalej

Lustra

Popatrując w lustraChyba nikt nie ma wątpliwości, że skoro dostaliśmy w dzierżawę ciało, to naszym obowiązkiem jest o nie dbać.
A jak najłatwiej ocenić jego kondycję? Popatrując w lustra!
Z grubsza przeciętny śmiertelnik może podzielić lustra na bezlitosne i dobrotliwe.
Lustra bezlitosne spotykam coraz częściej, bo ich ilość rośnie wprost proporcjonalnie do lat, których mi przybywa. Wśród nich prym wiedzie lustro-tyran z salonu fryzjerskiego pani Joli. Nie dosyć że pokazuje każdą zmarszczkę, to trzeba oglądać swoje oblicze w najbardziej niekorzystnym momencie, kiedy można powiedzieć, nic się nie ma na głowie.
Lustra dobrotliwe, jak sama nazwa wskazuje, są nam przychylne. Jestem szczęśliwą posiadaczką właśnie takiego egzemplarza. Wisi w przedpokoju bez okien. Oświetla go słaba żarówka, a to co w nim zdołam dojrzeć z reguły mnie zadowala.

Czytaj dalej

Cień uśmiechu

Czerwiec tamtego roku był wyjątkowo upalny. Chociaż z tego powodu ledwo żyła, za wszelką cenę chciała uczestniczyć w nadchodzącym wydarzeniu: niezwykłej mszy za Polskę, odprawianej na barce na Wiśle, niedaleko Wawelu.

Dotarła na miejsce przed czasem i zajęła krzesło ustawione na utwardzonym nabrzeżu. Nie wszyscy wierni siedzieli, część stała na betonowym deptaku. Jej uwagę od razu zwróciły trzy siostry zakonne stojące z tyłu. Dwie niskie, a między nimi trzecia, wysoka, smukła i zielonkawa na twarzy. Spojrzała na nią ze współczuciem.

Po długiej i wzruszającej mszy rozpoczęła się część artystyczna. Nie miała siły w niej uczestniczyć, bo zmęczenie jej nie opuszczało. Podniosła się z krzesła, odwróciła do tłumu i ogarnęła go spojrzeniem, zatrzymując wzrok na postaciach trzech sióstr zakonnych, które stały z dłońmi złożonymi pięknie jak do modlitwy. Dłonie razem, palce skierowane prosto do góry. Jak one tak wytrzymały tyle czasu? – pomyślała.

I wtedy właśnie ta wysoka, smukła, z zielonkawą twarzą uśmiechnęła się do niej ledwie dostrzegalnie. Niewiele więcej niż cień uśmiechu.

Przez najbliższe trzy dni myśli jej krążyły wokół zakonnicy. Kołatało jej w głowie, że ta kogoś jej przypomina.
– Święta Jadwiga! – zorientowała się wreszcie – Święta Jadwiga Królowa Polski, jak ta na nagrobku w Katedrze Wawelskiej!
Przechodziła koło niego wiele razy. To dzieło Antoniego Madeyskego z 1902 roku zachwycało ją niezmiennie. Cała postać, a zwłaszcza twarz świętej była wspaniale wyrzeźbiona w marmurze karraryjskim.

Świątobliwa Królowa Jadwiga to jedna z najpiękniejszych kobiecych postaci naszej historii. To obrończyni i krzewicielka wiary katolickiej. Opiekowała się klasztorami i szpitalami, wspierała ubogich i chorych. Zdaniem najwybitniejszych historyków jest symbolem tego wszystkiego, co w tysiącletniej tradycji polskiej uchodzi za największe. Zawsze miała na uwadze dobro narodu polskiego. Wierny lud to doceniał i w ciągu wieków
darzył ją kultem. Jej dwór był ważnym ośrodkiem politycznymi, kulturalnym i skupiał elitę intelektualną tamtych czasów.
Umarła tuż po porodzie, w wieku ledwie 26 lat.
Przed śmiercią dokonała zapisu swoich kosztownych sukien, klejnotów i złota na odnowienie krakowskiego uniwersytetu. Sama pochowana została z drewnianymi insygniami królewskimi i w pozłacanej koronie wykonanej ze skóry…

Nasza bohaterka nadal snuła swoje rozważania. W swoim życiu spotkała trzy ważne dla niej Jadzie i wszystkie trzy były prawdziwymi aniołami. Lata temu zamieszkała przy ulicy Królowej Jadwigi i nawet przystanek autobusowy, na którym wysiadała, też nosi nazwę Królowej Jadwigi. Tyle zbiegów okoliczności? A może znaki?

Czytaj dalej

Świt w ogrodzie

Wstaje dzień. Drzewa, krzewy i kwiaty pokryte srebrzystą rosą stają się coraz bardziej widoczne.

Po niebie snują się chmurki różowo-niebieskie. Cisza, spokój. To tylko pozory.
Kiedy rośliny po nocy budzą się do życia, przeciągają się rozkosznie, otwierają oczy i zaczynają się rozmowy:
– Jaki piękny dzień, rosa dzisiaj jest wyjątkowo smaczna.
– Dobrze, że Elka nas wczoraj podlała, bo chyba będzie spiekota.
– Czujecie ten słodki zapach wawrzynków? Niesie się po całym ogrodzie. Można się w nim zatracić!
Niestety, nie wszystkie głosy są zadowolone.
– Ale ty stary, pięknie zakwitłeś. Masz takie ogromne złociste kwiaty. Rozjaśniają cały ogród.
-Wypraszam sobie. Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na ty. Jestem rzadkością. Nazywam się Miłek wiosenny. Więcej szacunku.
– Ta bezczelna mysz uwiła sobie gniazdo w moich korzeniach, a teraz chodzi wokół mnie taka spokojna  i udaje, że wszystko jest w porządku.
– Czy ta Elka jest mądra? Posadziła cię tak blisko mnie. Przecież ty urosłeś pół metra przez noc. Nie dosyć że ograbiasz mnie z jedzenia i wody, to za chwilę zasłonisz mi słońce i przestanę rosnąć.

Czytaj dalej

Bez pytań

W tym roku wyjątkowo nie spieszyło mi się do ogrodu. Dawno minęły czasy, że już w środku zimy ścinałam uschnięte części  bylin.
Nic dziwnego, że w połowie marca widok bałaganu w ogrodzie mnie przeraził. Przerzucałam  uwagę z miejsca na miejsce. Nie wiedziałam, od czego zacząć. Nieźle się przy tym nabiegałam, bo wszędzie gubiłam narzędzia.
Wtedy przypomniały mi się rady pewnego nauczyciela  i od razu wprowadziłam je w życie. To było bardzo proste: trzeba było wyobrazić sobie, że otwiera się swoje serce i prosi Miłość o wypełnienie  serca tym, co od niej płynie.
I stało się.

Czytaj dalej

Anioły

Kilkanaście lat temu wpadła w moje ręce książka z zabawnym podtytułem „Praktyczny podręcznik do kontaktów z aniołami”.
Przeczytałam ją trzy razy. Nie znalazłam w niej niczego niezrozumiałego, dlatego zaczęłam robić medytacje według instrukcji tam zawartej.
Zgodnie z opisem rozpoczęłam przywoływanie aniołów do swojego życia. Wyobraziłam sobie basztę z krętymi schodami. Weszłam na taras widokowy. Tu miałam zobaczyć  światełka na horyzoncie. To miały być anioły. Teraz tylko trzeba było zaprosić je do swojego życia, ale… przypomniałam sobie, że do tego potrzebny jest most, po którym anioły mogłyby przybywać.
Wybudowałam. Marmurowy. Wyłożyłam nawet dywanami . Chciałam im jak najbardziej dogodzić.
Zadowolona zrobiłam medytację raz, a potem drugi. I nic.
Doszłam do wniosku, że nie lubią przepychu. Wobec tego rozciągnęłam most ze sznura. Anioły jako istoty zaopatrzone w skrzydła powinny sobie poradzić.

I rzeczywiście.
Zrobiłam medytację trzeci raz i… się zaczęło!

Czytaj dalej

Śmierci nie ma

Jesień tego roku była  ciepła i słoneczna. Maria właśnie wysiadła z tramwaju i weszła na cmentarz.
To było stare, zabytkowe miejsce. Wiekowe drzewa drzemały wokół równie wiekowych pomników, kapliczek, grobowców. Na ścieżkach leżało sporo liści w bajecznych, jesiennych kolorach. Cieszyła się, że nie nadążano z ich uprzątaniem, bo idąc alejką mogła szurać po nich stopami. Uwielbiała to.
Nagle zdała sobie sprawę, że się uśmiecha!
Za parę dni miał być dzień Wszystkich Świętych i zazwyczaj jej nastrój wtedy opadał. Jednak nie tego roku, chociaż szła na grób własnego syna. Zmarł równo dwa lata temu. Po niedawnym śnie  powiedziałaby raczej, że opuścił swoje ciało.

Marek był bardzo zdolny. Bez problemu ukończył studia na politechnice i jego przyszłość rysowała się fantastycznie.
Niestety w wieku 25 lat zachorował. Diagnoza była druzgocąca. To było stwardnienie rozsiane. Oboje z mężem pomocy szukali wszędzie, ale zarówno medycyna oficjalna, jak i niekonwencjonalna nie dała rady.
Marek odszedł w wieku 32 lat.
Wiadomo, że dla matek dzieci to wyjątkowe i niezwykłe istoty, więc i Marek był taki dla naszej Marii.
Tyle że on naprawdę był wyjątkowy.   W miarę postępu choroby rozwijały się u niego zdolności ponadzmysłowe. Zaczął widzieć aurę, miewał przebłyski jasnowidzenia, prorocze sny. Twierdził, że przychodzi do niego sam Pan Jezus…

Kiedy Marek zmarł Maria popadła w rozpacz. Wtedy tez zaczęła zwracać uwagę na relacje ludzi, którzy utracili bliskich. Największe wrażenie wywarła na niej opowieść sąsiadki ze wsi. Zmarła jej osiemnastoletnia córka i matka tak samo pogrążyła się w bólu i płaczu. Po jakimś czasie córka jej się przyśniła. Stała w ogromnej kałuży i powiedziała: To twoje łzy mamo, jeżeli nie przestaniesz płakać utopie się w nich.
Maria teoretycznie wiedziała, że nie należy rozpaczać, ale żal po stracie syna był tak wielki…

Gdyby nie sen sprzed tygodnia pewnie nic by się nie zmieniło.
Przyśniło się jej, że znalazła się  w złocistym zalanym światłem pokoju syna. Zachwyciły ją orientalne dywany i ściana książek. Było bardzo przytulnie. Kiedy wieszała mu firaneczki w oknie zaczęły dochodzić do niej delikatne dźwięki, coś jakby bossa nova. Wyjrzała na zewnątrz i zobaczyła ogród. Nie da się opisać, jaki był piękny: co za kwiaty, zapachy, a jakie barwy! Kilka postaci spacerowało po alejkach, ktoś nawet do niej pomachał.
Jej syn Marek wyglądał jak anioł: świetlisty, radosny,  przystojny. I całkiem zdrowy!

Czytaj dalej

Konflikt

Pilnie uczęszczam na kurs kreatywnego pisania, gdzie usłyszałam, że w tekstach musi być konflikt, bo inaczej nie będzie ciekawie i nikt tego nie będzie chciał czytać.
Ja jednak o konfliktach nie mogę pisać i postaram się zaraz wyjaśnić dlaczego.
Parę lat temu wybrałam się z koleżankami do Szczawnicy.
W nocy z piątku na sobotę miałam taki oto niezwykły sen:

Czytaj dalej

Jej Piękny

Zdarzyło się to pod koniec czerwca tego roku. Ewa, przebywająca u przyjaciółki Hani na wsi, poczuła, że nastało lato. Wiejskie zapachy, śpiew ptaków, dzika roślinność – wszystko to sprawiło jej ogromną radość.

Drewniana chatka Hani znajduje się już na wsi, ale blisko uroczego miasteczka. Nad rzeką Rabą, w ciepłe letnie wieczory z muzyką na żywo można tam potańczyć na świeżym powietrzu. Przychodzą i starzy, i młodzi, i dzieci, czasem szwendają się psy. Panuje wakacyjna, beztroska atmosfera.

Ewa i Hania wybrały się tam pewnym późnym popołudniem. Przygrywający zespół był całkiem dobry, na deskach parkietu sporo młodzieży, pijanych brak. Nie trzeba było mieć partnera, co od razu wykorzystała Hania, odważna istota. Z Ewą było gorzej. Przez całą pandemię nie tańczyła i musiała się oswoić, żeby móc ruszyć w ślady przyjaciółki. Oparła się o balustradę okalającą podest i obserwowała zabawę. Na głowie miała kapelusz, a na nosie ciemne okulary.

Wśród tańczących jej uwagę przykuł pewien mężczyzna. Chłopak. Nie za wysoki, nie za niski, ani chudy, ani gruby, taki w sam raz. Czarne, kręcone włosy, bose stopy. Szczery, rozbawiony uśmiech, który nie znikał z jego twarzy. I zęby! Równe, białe, cudowne! Nie mogła od niego oderwać wzroku. Przecież to było uosobienie jej marzeń! Większość wieczoru przesiedziała przy stoliku. Dopiero kiedy zapowiedziano koniec zabawy, ruszyła do tańca. Stanęła w kącie i zaczęła podrygiwać. Wtedy stał się cud.
Czytaj dalej

O Bożym Narodzeniu

Agnieszka była wtedy mała, jeszcze nie chodziła do szkoły. Mieszkała z rodzicami w jednym małym, zagraconym pokoju i leżała właśnie w  metalowym łóżeczku z siatką. Było Boże Narodzenie, lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Do łóżeczka przytulała się choinka, bo  tylko tam było dla niej miejsce. Nad nosem Agnieszki dyndały kolorowe ozdoby, ale nie przeszkadzało jej to.

Inne myśli zaprzątały jej głowę. Bo chociaż bardzo mała, rozmyślała o równie małym Panu Jezusku.
– Jaki on biedny. Urodzony w żłóbku, nie miał niczego… A może było mu zimno? – tak bardzo mu współczuła – Panie Jezu, ja Ci wszystko oddam! – przyrzekała.
Wygląda na to, że usłyszał, może nawet się rozczulił, bo pilnował jej przez całe życie. Nawet wtedy gdy  o nim nie pamiętała.

Żyła skupiona na wartościach materialnych. Rodziła dzieci, pracowała i chorowała. W kościele bywała z rzadka. Była katoliczką wierzącą, ale nie praktykującą

Splot okoliczności sprawił, że powróciła do Kościoła. I to bez jej specjalnego udziału. Z perspektywy czasu widzi, że to Opatrzność  tak nią kierowała.

W Kościele znalazła uzdrowienie, pociechę, radość.

Chodziła  do swojego ulubionego kącika pod krzyżem. Zazwyczaj nikogo tam nie było. Mogła się skupić na modlitwie, a może po prostu na trwaniu? Często odlatywała myślami, a potem miała wrażenie, że nie wie, gdzie była. Zawsze ogarniał ją tam ogromny spokój i radość, także spokojna.

Aż kiedyś rozmodlona i w wielkim uniesieniu, z głębi serca, powiedziała do Pana Jezusa:

Pisanie ikon

Na kursie pisania ikon znalazłam się dzięki siostrze zakonnej Gabrysi. Spotkałam ją pewnego późnoletniego dnia u przyjaciółki na wsi i dowiedziałam się, że wybiera się na kurs do jezuitów. Drzemały we mnie ciągotki do malowania, więc szybko podjęłam decyzję i też się zapisałam. Trafiłam tam zupełnie zielona i wtedy nie myślałam o teologii ikon.

Na pierwszych zajęciach przeżyłam deja vu. Miałam wrażenie, że dobrze znam pracownię, brata prowadzącego i koleżankę Violę. Zawsze czułam się tam jak u siebie, chociaż na samym początku popadłam w przerażenie, bo nie miałam pojęcia o malowaniu!
Pomógł mi wtedy zięć malarz. Poświęcił mi sporo czasu, wszystko cierpliwie tłumaczył i pokazywał. Po paru godzinach doszłam do wniosku, że malowanie nie jest takie skomplikowane. Później okazało się nawet, że osoby bez doświadczenia łatwiej wchodzą w tajniki pisania ikon, bo nie mają żadnych przyzwyczajeń.

Na pierwszy ogień poszła ikona Pantokrator, czyli Jezus Chrystus władca i sędzia Wszechświata. Kopiowaliśmy wizerunek na deskę i zaczęliśmy malowanie.  Najpierw w pracowni, a kończyliśmy w domu. Przy malowaniu w łagodnej, życzliwej atmosferze mogliśmy nawet półgłosem rozmawiać.
W grupie było nas około 30 osób, ale okazało się, że nie było dwóch prac do siebie podobnych. Nie do wiary, ale każda była inna.

Razem z pisaniem ikon zaczęły się rozważania o ich głębi.

Czytaj dalej

Angel

Wczesna wiosna to dla niej czas pracy. Jest ogrodniczką. Chodzi po ogrodzie, wyciąga roślinki spod okrycia, liczy straty i zastanawia się, co najpierw sadzić do doniczek, a  co może poczekać. Czasem wyczerpana ma wrażenie, że jej stan psychiczny jest zagrożony.

– Chyba wpadam w obłęd – myśli.
Któregoś dnia usłyszała:
– Nie przejmuj się, jesteśmy z tobą, pomagamy ci.
Natychmiast zadzwoniła do przyjaciółki i zapytała:
– Lucyna, to chyba schizofrenia?
– Nie, nie schizofrenia, nie przejmuj się, bo ja też słyszę podobnie jak ty.
To ją uspokoiło na chwilę, ale szybko zadała sobie pytanie:
– No dobrze, ale kto mi pomaga?
To co wydarzyło się  w najbliższą niedzielę być może było odpowiedzią na to pytanie Z powodu  wiosennego napięcia obudziła się o 4 rano. Postanowiła iść na mszę, która miała być odprawiana przy relikwiach św. Jadwigi do Katedry Wawelskiej na godz. 7
O szóstej rano była już w centrum, by delektować się niezwykle pięknym o tej porze Krakowem.

Biografia

Na świat przyszła pewnej ciepłej sierpniowej nocy ładnych parę lat temu. Chrzest otrzymała w tym samym kościele, co znany malarz Jacek Malczewski, czym  często się chwali. Dzieciństwo wspomina jako beztroskie i radosne, chociaż w rodzinie się nie przelewało.

Do najlepszego  liceum w Polsce poszła  z czysto prozaicznych względów. Nie dlatego, że  osiągała dobre wyniki w nauce, ale dlatego, że znajdowało się najbliżej jej domu. Do orłów naukowych nie należała i  liceum było dla niej źródłem stresu. Na dodatek, zamiast się uczyć, wolała spotkania ze swoją paczką, która organizowała prywatki, wycieczki, sylwestry… Wszyscy świetnie się bawili  w swoim gronie, ale przynajmniej w jej wypadku cierpiała na tym nauka.

Mama patrzyła na to krzywym okiem, a ona marzyła skrycie, żeby  wreszcie  wyrwać się z domu. Wtedy nie zdawała sobie sprawy, że był to najpiękniejszy okres w jej życiu.

Jak na skrzydłach pofrunęła na studia. Nie byle gdzie, bo do samego Krakowa. Jednak skrzydła szybko jej opadły. Tęskniła za Radomiem, za rodziną i przyjaciółmi. Nie pasowała do ludzi z roku. Pamięta takie zdarzenie:

Czytaj dalej

Smak światłości

szkic serduszka
ładne serduszka, żałujcie że nie widzicie

Nie tak dawno z grupą przyjaciół zwiedzała Rydlówkę – miejsce, w którym Stanisław Wyspiański wiele, wiele lat temu znalazł inspirację do „Wesela”. Dawniej dom prywatny, teraz muzeum. To była cudowna stara drewniana chałupa, a może nawet dworek, w którym wszystko ją zachwycało. Najpierw droga wysypana żwirkiem, stare drzewa, półdziki ogród. Żadnej nowoczesności czy minimalizmu. Znalazła się w dawnym, czarownym i romantycznym świecie. Sama ekspozycja złożona z pamiątek, obrazów, starych sprzętów.

Sam profesor Jan Rydel, prawnuk Lucjana Rydla, oprowadzał ich po muzeum i znakomicie wprowadzał w nastrój okresu Młodej Polski. Odnalazła tam atmosferę dawnej wsi. Było tam wszystko, co kocha:

Czytaj dalej

Basia i magnolie

Ależ piękne te magnolie. Mają ogromne, cieniowane kwiaty, a przy tym są kruche i delikatne. A jak pachną! I wcale mnie nie dziwi, że symbolizują szlachetność. Kiedy tak na nie patrzę, czuję się tak, jakbym wzlatywała do nieba. To nieziemski widok. Moja magnolia ma kwiaty ciemnoróżowe, a u sąsiadów kwitnie jasnoróżowa. Nie mogę się zdecydować która ładniejsza…

Teraz właśnie przyszła do mnie taka myśl: ,Jesteś na właściwym miejscu i we właściwym czasie’
Chyba to odpowiedź na moje niedawne rozważania. Bo też jest mi już bliżej niż dalej do kresu…
Śmierci to ja się nie boję. Nigdy się nie bałam, bo mam czyste sumienie. Całe życie poświęciłam rodzinie: gotowałam, sprzątałam, prałam …I ciągle ci goście zapraszani przez mojego męża…

Czytaj dalej

Serduszka

Pamiętam pewien czarowny wieczór w Międzyzdrojach. Schyłek lata, rozbrajające ciepło, a przy boku przystojny mężczyzna. Szliśmy nadbrzeżną promenadą w kierunku mola. Było już całkiem ciemno kiedy nagle znaleźliśmy się w białej chmurze. W powietrzu fruwało mnóstwo białych puszków. Rozmowa była zajmująca, dlatego nie zastanawiałam się co to za puszki. Zresztą chmurka nie była duża, wyszliśmy z niej szybko.
W pokoju okazało się, że jeden z nich przyczepił się do mojej spódnicy. Był maleńki, a w zasadzie były to dwa maciupkie  piórka. Każde lekko wygięte i złączone w jednym punkcie.
Takie kruche, delikatne, ale elastyczne.
Nigdy nie gardzę znalezionymi rzeczami,  nawet niedorzecznymi, jak na przykład jednym kolczykiem z cyrkonią. Traktuję je jak dar niebios.

Tak było i tym razem. Piórka pojechały w wygodnym, wyłożonym watą pudełeczku do mojego domu i stanęły na toaletce. Zauważyłam, że kiedy wygięłam je do dołu tworzyły serce. Zaglądałam do nich niekiedy.  Potem przyzwyczaiłam się i dałam im spokój. Aż tu kiedyś patrzę, a wieczko pudełka się uniosło. Byłam niezwykle zdziwiona, bo znalazłam tam nie jedną parę piórek, ale dużo więcej. Namnażały się szybko. Zastanawiałam się, o co chodzi…
I nagle mnie olśniło!

Czytaj dalej

Przed obrazem Pana Jezusa Miłosiernego

Przed laty Natalka nie zawsze biegła do kościoła jak na skrzydłach. To właśnie była taka niedziela. Szła niechętnie. Kiedy jednak otworzyła ciężkie drzwi wejściowe, oczy jej napełniły się łzami. Ledwo widziała drogę. Ale nie martwiła się tym. Lucyna objaśniła jej, że to 'dar błogosławionych łez’. Łez oczyszczenia. Miała wrażenie, że to łzy jej duszy.

Jak zawsze najpierw poszła do kaplicy, gdzie jest wystawiony obraz Pana Jezusa Miłosiernego i św. Faustyny. Tam przydarzyła się jej rzecz niezwykła.
Po prostu ponadnaturalna.
Uklękła i zaczęła się modlić. Marnie jej to wychodziło, bo ludzi było dużo i nie mogła się skupić. Modliła się w intencji swojego zmarłego taty i kuzyna Gabrysia, który popełnił samobójstwo. Głowę opuściła, bo nie miała śmiałości wpatrywać się w święte oblicze. Na chwilę jednak, dosłownie na chwilę musnęła wzrokiem obraz Pana Jezusa
I wtedy…

Kameduli z Bielan piorunochronem Krakowa

– Krakowianie, czy wiecie, dzięki komu wasze miasto stoi bezpieczne i nienaruszone przez tyle stuleci? To kameduli są waszym piorunochronem – przed laty uświadomił nam kardynał Karol Wojtyła, kiedy jeszcze nie był papieżem.

Może za rzadko o tym pamiętamy?

Majestatyczny zespół klasztorny usadowił się poza miastem na malowniczej Srebrnej Górze w dzielnicy Bielany. Dawnymi czasy bywały tu koronowane głowy: Marysieńka, król Jan III Sobieski, król Władysław, Jan Kazimierz, Stanisław August Poniatowski.
Od stuleci mieszkają tu mnisi pustelnicy. Z dala od świata, w samotności i ascezie służą Bogu i całemu rodzajowi ludzkiemu.

Mieszkają w osobnych celach- domkach, eremach. Żyją według ustanowionych przed wiekami surowych zasad. Odrzucają wszystko, co przeszkadza w zbliżeniu do Boga. Na ich życie składa się: modlitwa, milczenie, samotność, post, lektura, kontemplacja i praca fizyczna.
Noszą białe habity, a zgodnie z tradycją golą głowy i zapuszczają brody.

Mężczyźni mają tu wstęp zawsze, ale kobiety tylko dwanaście razy w roku. Zastrzegł to w testamencie fundator klasztoru, Mikołaj  Wolski. Erem otoczony jest kilkuhektarowym lasem, a cały teren ogrodzony kamiennym murem. To tajemnicze miejsce. Kto nie chciałby zobaczyć mnichów żyjących jak przed wiekami?

Dobrze mi

Listopad był typowo listopadowy. Chłodny, deszczowy, pochmurny.
Pod koniec miesiąca przyjechała do mnie ukochana kuzynka z Gdańska i dopiero wtedy okazało się, że niepotrzebnie martwiłam się szarugą. Bożenka przywiozła ze sobą słońce.

Od lat jestem zakochana w Krakowie, a zwłaszcza w Wawelu. Od razu wiedziałam, dokąd zabrać moją Bożenkę. Ależ to był cudowny dzień! Włoskie, błękitne niebo bez jednej chmurki, czyste, przejrzyste i rześkie powietrze. No i sam Wawel… stare mury, dziedzińce, katedra…wszystko skąpane w słońcu…
Bajka! Bożenka poszła zwiedzać wystawy, a ja…

Usadowiłam się na tarasie kawiarni z widokiem na Wisłę. Opatulona w ciepły, długi płaszcz wyciągnęłam nogi i utonęłam w fotelu. Zaczęłam przyglądać się ogromnemu, białemu balonowi zawieszonemu na błękitno złocistym niebie. W ciało weszło wszechogarniające rozluźnienie.

Klienci kawiarni przychodzili i odchodzili. Kelnerka krążyła pomiędzy stolikami, a mnie się nawet nie chciało zamówić herbaty. Rozkoszowałam się widokiem, słońcem i wolnością. Ogarnęła mnie błogość.
W końcu przymknęłam oczy. Odpłynęłam… albo raczej zagłębiłam się w sobie.

Gutek

W tym roku mamy ogromną choinkę. Ależ ona pachnie! Ubrałyśmy ją wspólnie z Hanką, moją siostrą. Ja mam już piętnaście lat, ale Hanka jest mała. Wreszcie możemy spokojnie usiąść. Teraz już zapanował w naszym domu spokój. Ostatnio u nas się działo, oj działo…
Na kolana położyłyśmy starą encyklopedię babci i na kartkach rysujemy Gutka.

Gutek to kotek, którego przygarnęliśmy dwa lata temu. Mieliśmy wtedy srogą, śnieżną zimę i od dłuższego czasu temperaturę -20 stopni.
Pewnego wieczoru jak zwykle odrabiałyśmy lekcje z pomocą mamy. Nagle usłyszałyśmy cichutkie, żałosne  miauczenie.
– Chyba nam się zdawało – odezwała się mama.
Miauczenie powtórzyło się i wtedy zaczęłyśmy szukać kotka. Po odsłonięciu zasłony okazało się, że biedaczek jest po drugiej stronie okna. Stał na tylnych łapkach, przednimi opierał się o szybę i żałośnie wzywał pomocy. Czyżby wyrzucono go na mróz? Od razu go poznałyśmy. Był to kotek sąsiadów. Cała tamta rodzina nie była skora do rozmów i dlatego nie wiedziałyśmy jak ma na imię…
Jak mogłyśmy go nie wpuścić do domu?
Kotek był przemarznięty. Dobrze, że trafił do nas.

Tak to w naszym domu i życiu pojawił się Gutek. Od razu nadałyśmy mu takie imię. Dobrze wyczuł kiedy się u nas pojawić. Kilka dni wcześniej tata się od nas wyprowadził. Mama uśmiechała się prawie jak zwykle, ale ja widziałam, że nadrabia miną i popłakuje po kątach…
Babcia tak to skomentowała: świetnie, że macie nowego domownika. Mama jest zmuszona zająć się nim i nie myśli o ostatnich wydarzeniach…

Anioł z Kleparza

Nastała jesień i niestety moje samopoczucie zaczęło szwankować. Trzeba było się ratować. Oznaczało to, że muszę iść na zakupy na Stary Kleparz.
Kleparz to kultowe krakowskie targowisko. Teraz to przyjemne, czyste, zadbane miejsce. Chodzę tam jak do rodziny, bo mam ulubionych sprzedających, z którymi znamy się od lat. Wymieniamy się nowinkami ze świata i ze swojego życia. Gdyby nie te pogaduszki zakupy robiłabym bardzo szybko, no ale jak można nie poplotkować co nieco?

Tamtego dnia uginałam się już pod ciężarem dwóch wypchanych siatek. Chciałam sobie ulżyć i wsparłam je na stole, przy którym młoda kobieta o świetlistej twarzy sprzedawała biżuterię. Wisiorki, kolczyki, bransoletki w różnych kolorach i kształtach. Wszystko to zrobione z żywicy z zatopionymi wewnątrz maleńkimi kwiatkami. Biżuteria była przepiękna.
Niestety mieliśmy chłodną pogodę, klientów mało…
Zmęczona dźwiganiem siatek oglądałam, podziwiałam i usiłowałam pomagać w sprzedawaniu.
Nie za bardzo było komu, więc zaczęłyśmy rozmawiać.

To było niesamowite. Od razu się rozumiałyśmy. Dużo opowiadała o sobie. Mieszkała w Grecji, Turcji, a niebawem wyjeżdża do pracy w Irlandii. Nie tylko wytwarza biżuterię, ale też maluje obrazy. Jej trzynastoletni syn zostaje w Polsce i widziałam, że to nie daje jej spokoju.

Zwierzenia niepokalanka

Drzewo z którego spadają serca

Już trzy lata zapuszczam korzenie w ogrodzie Elżbiety. Rosnę w najcieplejszym miejscu, bo gospodyni dba o mnie i dobrze wie co lubię. Posadziła mnie przed domem i zawsze kiedy przechodzi omiata mnie wzrokiem i uśmiecha się. Wiem, że to do mnie.

Podobno moi kuzyni w Polsce nie osiągają znacznych rozmiarów i nie wydają nasion.
Ale nie ja! Mam już dwa metry wysokości i rok w rok staram się owocować. To dla niej. Nie jest już młoda, a ja chcę, żebyśmy mogli jak najdłużej cieszyć się swoją obecnością.

Chociaż wolę spokój, ciszę i kontemplację sprawia mi przyjemność sposób, w jaki Ela mnie przedstawia:
– To moja najukochańsza roślina: niepokalanek, inaczej Pieprz mnisi. Moja miłość od pierwszego wejrzenia. Popatrz, jaki jest piękny! A jaki zapach! Słodki, świeży, delikatnie ziołowy. Jego nasiona
mają niesamowite właściwości. Podobno mnisi w średniowieczu właśnie dzięki nim zdołali przetrwać okresy głodu. Jest też przyjacielem wszystkich kobiet, bo nie tylko poprawia stan zdrowia, ale i urodę.
Znany jest od zawsze! Ponoć bogini Hera urodziła się pod niepokalankiem, a z czasem obwołano go rośliną świętą.

Po tych słowach z miłością mnie dotyka, głaszcze.
To samo robią zaproszeni goście, a ja takich poufałości nie lubię! Co innego Ela, ale taki pierwszy lepszy… Zdarza się, że któryś z nich oberwie liść, rozciera w palcach i wącha. Ciekawe, czy byłby zadowolony, gdyby ktoś wyrywał mu włosy z głowy.

Niestety te wszystkie zachwyty słyszą dwie zazdrośnice. Hortensje bukietowe. Rosną tu od lat i są doprawdy ogromne.

Często komentują:

Mieszkanie Ewy

Ewa to świetlista duszyczka która chwilowo zamieszkała w krakowskich Pychowicach.
Sercem jej domu jest kuchnia. To duże pomieszczenie z wysokimi oknami po bokach których wiszą zasłony w mocnym turkusowym kolorze. Kojarzą mi się z żaglami. Pod tymi żaglami Ewa uwiła słodkie gniazdko dla swojej rodziny:  dzieci, męża i dwóch kotów którym wszystko wolno.
W kuchni Ewy stoi podstarzały wielgachny owalny stół a wokoło gromadka krzeseł każde 'z innej parafii’, wiekowa serwantka i w tym samym wieku otomana. U sufitu wisi cacko zrobione przez Ewę: lampa z wyszukanymi na pchlim targu kryształków i części innych starych lamp.
U Ewy jada się na rodowej zastawie na talerzach wymalowanych w dworskie scenki i proszę nie słuchać plotek jakoby i one były z targu staroci.
W innych pokojach również widać rękę Ewy:

 

 

 

 

Sen?

Agnieszka nie mogła zasnąć. Wierciła się w łóżku. Przewracała się w raz na lewy bok, raz na prawy.
Jej myśli szalały.
Tyle zagrożeń jest na świecie: katastrofy, trzęsienia ziemi, powodzie. A teraz jeszcze panosząca się zaraza.
Agnieszka nie nazywa zarazy po imieniu, nie chce jej dawać tej satysfakcji. To przez nią na całym świecie zachodzą zmiany i panuje niepokój.

Godziny mijały, na zegarku stojącym koło łóżka była już północ. Nie pomagały mudry ani kubek melisy przed snem. W akcie rozpaczy pomyślała:

– Podobno każdy ma anioła stróża. Jeżeli to prawda, to dlaczego mi nie pomożesz?

I nagle w pokoju coś zapachniało: fiołkami czy różą? Jednocześnie zauważyła obłoczek, który przycupnął na brzegu jej łóżka.
Rozległ się ledwo dosłyszalny głos, może w głowie, a może naprawdę:

– Wreszcie sobie o mnie przypomniałaś. -Stale jestem blisko i chcę ci pomóc. Musisz tylko wyrazić życzenie.

Obłoczek zawirował, zapach się zmienił chyba na konwalie.

Nadal słyszała głos:
– Po co stale rozmyślasz o wszystkich nieszczęściach świata? Czy nie znasz prostej zasady: gdzie kierujesz swoje myśli, na takim świecie żyjesz? Wiadomo, że trzeba się co nieco orientować w tym co się dzieje, ale staraj się być jedynie obserwatorem. Ty sama, tak jak wszyscy ludzie, masz zdolność kreacji i wpływania na losy świata!

Agnieszkę nagle olśniło:
-No tak, jakie to proste: przecież z dobrych myśli wypływają dobre słowa, a z dobrych słów dobre czyny.

Anielska postać stawała się bardziej widoczna. Złota gwiazda na jej czole była coraz jaśniejsza i mocno rozświetlała cały pokój.

Opieka pani Marii

Jakie to było szczęście, kiedy zaczęłam studiować i znalazłam pokój do wynajęcia w samym centrum Krakowa! Mieszkanie było bardzo duże. Mieściło się na pierwszym piętrze starej kamienicy blisko Uniwersytetu Jagiellońskiego. Właścicielka, pani Maria, zajmowała trzy duże pokoje od frontu. Dla nas, studentek, przeznaczona była dawna służbówka, której okno wychodziło na podwórko. Prowadziły do niej osobne schody.

Mieszkanie od dawna nie było odnawiane, a przez to mroczne. Nosiło ślady dawnej świetności: piękne XIX-wieczne meble, stare lampy, skrzypiące drewniane podłogi… Na ścianach mnóstwo szkiców i obrazów przyjaciół domu, Józefa Mehoffera i Jacka Malczewskiego. Stare regały w ogromnym holu uginały się pod równie starymi księgami.
Zawsze miałam sentyment do antyków, rzeczy z duszą. Wspaniale spało się na starym łóżku, świetnie siedziało się przy wiekowym stole albo na aksamitnym fotelu.

Jak się dowiedziałam, tata pani Marii był nie lada osobistością – prymariuszem szpitala św. Łazarza. Bardzo znanym i cenionym w kręgach elity Krakowa. Leczył ludzi również z gruźlicy, o czym wspominał w swojej książce Emil Zegadłowicz.

W czasie, kiedy mieszkałam u pani Marii, nie doceniałam tego, że trafiłam do miejsca z tak znamienitą przeszłością. Niedawno dopiero dotarło do mojej świadomości, że przecież Jacek Malczewski urodził się w tym samym mieście co ja i był ochrzczony w tym samym kościele. Pozornie te fakty nie mają ze sobą żadnego związku. Być może miałoby tu zastosowanie pojęcie synchroniczności Junga?

Pani Maria była dobroduszna, uśmiechnięta i już niemłoda. Szczupła, wysoka, w długich spódnicach i z koczkiem nad karkiem. Codziennie chodziła na mszę świętą do Kapucynów, a do nas zaglądała rzadko. Kiedy teraz o niej myślę, widzę ją jako anielską istotę.

W mieszkaniu pani Marii mieszkałam dwa lata. Potem nasze drogi się rozeszły. Wyszłam za mąż, urodziła mi się córeczka. I wtedy właśnie zaczęła mi się śnić pani Maria: bardzo często i bardzo intensywnie. Trwało to parę miesięcy i nagle urwało się. Nie dawało mi to spokoju i kiedy córeczka miała pół roku, wzięłam ją ze sobą i poszłam do pani Marii.

Żurawka

Pani Jadzia to prawdziwa dama. Zawsze, ale to zawsze zadbana, schludnie ubrana, stosownie do okoliczności.
 Ona jest taka że chce się ja pogłaskać  określa ją moja córka.
Może to z powodu moherowych sweterków, które pani Jadzia nosi z upodobaniem?
W jej domu panuje niezwykły porządek i oczywiście czystość. Królują pastelowe kolory. Widać zamiłowanie do sztuki, bo na ścianach zawieszonych jest sporo obrazów i kilimów.
Najbardziej godne podziwu są szerokie schody wewnątrz domu wyłożone tureckimi dywanami.

Jak w domu tak i w ogrodzie. Nieduży, ale urządzony z ogromnym smakiem. Uprawiany od niepamiętnych czasów – prawdziwe dzieło sztuki.

Zawsze wydawało mi się, że pani Jadzia doskonale zna wymagania roślin. Wie, że rośliny to żywe, mądre istoty i nie wolno im dokuczać. Po posadzeniu trzeba dać im święty spokój. Zbyt wiele troski też nie jest wskazane. Pewne jest też że lawendy nie posadzi w cieniu, a funkii na słońcu. Wszystkie rośliny są cudownie ułożone wokół, zawsze przyciętego, trawnika i czule pielęgnowane.

U pani Jadzi zawsze coś kwitnie, bo pomiędzy kępy bylin  dosadza rośliny jednoroczne. Muszą rosnąć tam, gdzie chce pani Jadzia. Żadnej samowolki, żadnych samosiejek, żadnego przypadku.

Jednak okazuje się że nawet taki mój niedościgniony wzór, jak pani Jadzia, może czegoś nie wiedzieć. Podczas ostatniego spotkania zaskoczyła mnie

 

 

Ważka

Najbardziej lubię pełnię lata. Cała przyroda jest wtedy nagrzana słońcem, dojrzała, owocująca. Złociste zboża, bogactwo warzyw i owoców, a wieczorami snujące się romantyczne mgiełki…

Może dlatego tak bardzo podoba mi się obraz Józefa Mehoffera „Dziwny ogród”. Malarz przedstawia na nim właśnie tę porę roku.
Sportretował tu swoją żonę, synka i jego nianię. Stoją pośród drzew obsypanych owocami, soczystej zieleni traw, girland kwiatów.
Wszystko to skąpane jest w słońcu.
Na pierwszym planie kilkuletni synek malarza. Jest nagi, jak go Pan Bóg stworzył. Złociste włoski, złociste ciałko, a w rączkach kwiaty… Wydaje się, że całe jego ciałko świeci. To mały cherubinek, dar niebios rozjaśniający życie zakochanych w nim rodziców.

Poranne plany

Godzina 5. Za oknem słońce.
Wspaniałe samopoczucie. W łóżku nie poleżę nawet chwili dłużej.
Nic, zupełnie nic mi nie dolega.
Cudownie jest o świcie.
To jawa, nie sen.
I tyle energii w ciele.
Zaraz biegnę do ogrodu. Obejrzę nowo rozkwitłe kwiaty.
Zaplanuję cały dzień: to dzielimy, to sadzimy na nowe miejsce, a to do doniczek.
Cieszyć się.
Podziwiać.
Dziękować Bogu za te wszystkie wspaniałości.
Ogrodowy Anioł Rezydent też jak zawsze na stanowisku.
Zaczynamy!!!

 

 

 

 

 

Czytaj dalej

Alinka

– Ale się napracowałam, ledwo powłóczę nogami – takie to nieciekawe myśli napadły mnie niedawno.
Oczywiście były niedorzeczne, bo jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę pracować, kiedy chcę. I w tym momencie użalania się nad sobą pamięć przywołała wspomnienie.
Dotyczyło mojej znajomej Alinki, która pomagała mi kiedyś w ogrodzie.

Alinka urodziła ośmioro dzieci. Parę lat temu, kiedy pojawiła się w moim życiu, jej dzieci były w liceum i podstawówce, a mąż zaglądał do kieliszka. Wszystkie sprawy domowe były na jej głowie. W jej mieszkaniu  zawsze było czysto i wszędzie panował idealny porządek. Jeżeli któreś z dzieci miało  bałagan w szafie, rozwiązanie było jedno: samolot, to znaczy cała zawartość szafy lądowała na podłodze. Rygor musiał być, co nie dziwiło przy takiej ogromnej liczbie domowników. Alinka piekła znakomite ciasta na zamówienie, robiła na szydełku i jeżeli była taka potrzeba, potrafiła ułożyć modną damską fryzurę…

Czytaj dalej

Białe serduszka

Tylko płot oddziela mnie od sąsiadek – Sióstr Misjonarek. Mam w ogrodzie mnóstwo bylin, czyli kwiatów na wiele lat. Kwitną od wczesnej wiosny do późnej jesieni, a niektóre, jak na przykład ciemierniki, nawet podczas ciepłych okresów zimą. Z ogromną przyjemnością w każdą sobotę daję siostrom bukiet lub bukiety. To zależy od tego, czy mam kwiaty do wyboru.
Siostra Alicja ustawia je pod obrazem Matki Boskiej, a potem przysyła mi zdjęcie z podziękowaniami i zapewnieniem, że pamiętają o mnie w modlitwie.
– Proszę nie dziękować, dla mnie to przyjemność – odpowiadam
– Ale my lubimy dziękować – zapewnia siostra Alicja
Tak więc stanęło na tym, że ja ofiarowuję im kwiaty i nie przeszkadzam dziękować.
W ostatni piątek nad ranem miałam sen. Śniły mi się białe serduszka na niebieskim tle. Kolor niebieski był przepiękny: nie kobalt, nie jasny niebieski , tylko mocny, żywy, świetlisty. Tylko tyle albo aż tyle. Bo razem ze snem przyszły niezapomniane odczucia szczęścia, błogostanu, radości…
Przepełniłam się nimi na cały dzień. Można powiedzieć, że wprawiły mnie w ekstazę. Fruwałam po ogrodzie i opowiadałam komu mogłam o tym, co mi się przyśniło. Ta opowieść nie ominęła również koleżanki Małgosi. Dopiero ona skomentowała mój sen:

Czytaj dalej

U cioci Mani

Jedlnia Kościelna to niewielka miejscowość koło Radomia blisko Puszczy Kozienickiej. Dawnymi czasy znana, bo to tutaj podróżujący królowie zatrzymywali się na odpoczynek i stąd wyruszali na polowania.
Kwitło rzemiosło i Jedlnia również.
W okresie, który opisuję, czasy świetności miała za sobą i nie wiadomo było, czy to wieś czy osada.

Było to miejsce skromne, ale bardzo mi bliskie. W Jedlni Kościelnej mieszkała ciocia Mania z babcią Anielcią i z dziećmi.
Jej dom był przestronny, drewniany, z przeszklonym gankiem i tajemniczym strychem pełnym skarbów.
Ciocia prowadziła gręplarnię, gdzie czyszczono owczą wełnę.
Niedaleko, w otoczeniu drzew, stał duży drewniany dwór największego gospodarza w okolicy. Byłam tam nieraz zabierana. Z nabożeństwem podziwiałam wnętrza, a szczególnie wiklinowy bujany foteli czystość tam panującą.

Dobra rada

– Józiu, nie przyjeżdżaj teraz do Krakowa. Jest tak upalnie, że ledwo żyję. Jak zwykle zdążyłam się  napracować w tym roku. Leżę na kanapie i wszystkie uroczystości oglądam w telewizji. Nigdzie nie chodzę. Poza tym tyle się słyszy o zamachach na całym świecie…
Tak doradziłam bratu ciotecznemu z Houston, który koniecznie chciał wziąć udział w Światowych Dniach Młodzieży pod  koniec lipca 2016 roku.

Sama  jednak  opuściłam kanapę.
Najpierw wybrałam się do Katedry Wawelskiej. Dotarłam tam dwa dni po wizycie papieża. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam tak cudownego bukietu. Miał około dwa metry wysokości. Utrzymany w błękitnej tonacji utkany był z ogromnej ilości przeróżnych kwiatów.
Po prostu cudo!

Potem uległam namowom przyjaciółki i wybrałam się z nią na drogę krzyżową na krakowskie Błonia. Ledwo tam dokuśtykałam. Na szczęście znalazłam miejsce siedzące na trawniku pod drzewem.
Zmęczenie powoli ustąpiło, a jego miejsce zajęła ogromna radość. Pod koniec drogi krzyżowej oczywiste było, że na tym nie poprzestaniemy.
Ruszyłyśmy ze wszystkimi do Rynku Głównego. Znalazłyśmy się w strumieniu ludzi. W przeciwną stronę płynął drugi strumień. Nieznajomi przybijali piątkę, ktoś stał na poboczu i częstował jabłkami. Całą drogę śpiewaliśmy. Byłyśmy jak uskrzydlone. Wtedy nie czułam już absolutnie żadnego zmęczenia. Od młodzieży udzieliła nam się radość, życzliwość i beztroska.

Czytaj dalej

Spełnione Marzenie

Willla Decjusza nocą– Kareta zajechała – taka myśl pojawia się w mojej głowie, kiedy przyjeżdża autobus linii 152, aby zawieźć mnie do domu.
W dzieciństwie rozczytywałam się w bajkach i tak mi już zostało. Marzyłam niekiedy o pałacu i karecie…

To się zdarzyło ładnych parę lat temu. Akurat zakończyłam kurs nauki tanga. Dysponowałam wtedy  jeszcze niewielkimi umiejętnościami tanecznymi, ale mogłam już uczestniczyć w milongach, czyli nocnych, tanecznych spotkaniach miłośników tego niezwykłego tańca.
Bardzo chciałam zobaczyć, jak one  wyglądają. Od męża dostałam dyspensę z limitem czasu, to znaczy o 24 miałam być z powrotem.  Sama nie miałam odwagi, żeby tam się wybrać. Namówiłam więc koleżankę Lucynę i ruszyłyśmy.

Lucyna to odważna osoba, ma swoje zdanie i nie zwraca zbytnio uwagi na opinie otoczenia. Założyła długą suknię z dekoltem, we włosy wpięła kwiat i chociaż to blondynka, wyglądała jak prawdziwa Argentynka.

Na milongę na krakowskim Kazimierzu dotarłyśmy koło 21. Towarzystwo rozsiadło się wokół parkietu, muzyka grała, ale nikt nie tańczył. Pewnie się oswajali. Trochę to trwało. Zdołałyśmy zatańczyć tylko jeden raz i trzeba było wracać, bo zrobiła się 23.

Światowy look

Lat chyba ze trzydzieści temu moja mama była stałą klientką Rosjan sprzedających na bazarze. W tamtych czasach miała takie hobby. Przynosiła do domu różne drobiazgi, a potem głowiła się, kogo może daną rzeczą uszczęśliwić.

Jednym z nabytków była bawełniana bluzka w poprzeczne szaro-granatowe paski. Może nadawałaby się do obozu pracy, ale nie na ulicę.
Innego zdania była moja rodzina. Siostra użytkowała ją parę lat, a potem moja starsza córka następne parę. Nic dziwnego, że miała chyba więcej dziur niż materiału.
I w takim stanie, przygarnęła ją moja młodsza córka, Krystyna. Niezrażona jej wyglądem, pospinała dziury agrafkami i gotowe!

Czytaj dalej

Nie ma tego złego…

Dwa lata temu wylałam sobie na prawą rękę wrzący olej. Skończyło się na tym, że co dwa dni musiałam chodzić na zmianę opatrunku do przychodni.

Przy pierwszym opatrunku było oficjalnie i boleśnie, ale już przy trzecim radośnie.
Spotykałam się tam z kilkoma tymi samymi osobami. Witaliśmy się jak dobrzy znajomi, poszkodowani w tym samym czasie i połączeni cierpieniem. W miarę gojenia się ran wszyscy mieli coraz lepsze humory.
Wtedy to poznałam pana, który włożył dłoń do rozdrabniarki do patyków i uszkodził sobie opuszek palca, czy panią która rozkwasiła nogę o otwarte drzwiczki piekarnika. Najbliższe kontakty nawiązałam z emerytowaną pracownicą UJ. Pani doszła do wniosku, że powszechnie stosowany  do odpływu pod prysznicem Kret to za mało. Czyściocha, tak ją nazwałam w myślach,  zakupiła mocniejszy zajzajer, nalała do odpływu, nastąpił wybuch i uszkodził jej skórę pomiędzy palcami u nóg. Dużo opowiadała. Dowiedziałam się między innymi, że jest świeżo po  spektaklu 'Grechuta’ w teatrze 'Szczęście’. Jaka to była wspaniała wiadomość.  Kraków ma miejsce, gdzie wystawiane są sztuki, które nas nie zasmucą, a nawet pociągną za uszy do góry.

Czytaj dalej

Tulipany na Wawelu

Mieszkam już tyle lat w Krakowie i dziwię się, że coraz bardziej kocham to miasto. Myślę, że nigdy mi nie spowszednieje. A kiedy idę na Wawel, jestem w siódmym niebie.
Lubię spacerować zwłaszcza po dziedzińcu, rozpościerającym się zaraz koło Katedry Wawelskiej.
Jego większą część zajmuje ogromny trawnik, nad którym wczesną wiosną pojawiają się chmury białych i różowych kwitnących magnolii.
Trawnik z dwóch stron otaczają długie rabaty kwiatowe. Umiejętnie skomponowane i świetnie pielęgnowane wzbudzają powszechny zachwyt. Również i mój, a na roślinach to ja się znam.

Jak by nie było Wawel to wizytówka Polski. Tu wszystko powinno być piękne.

Na rabatach najwięcej miejsca zajmują byliny, czyli rośliny wieloletnie. Pomiędzy nie dosadzane są rośliny jednoroczne kwitnące bez przerwy przez cały sezon.
Najpiękniej jednak rabata ta wygląda wczesną wiosną. Wtedy zakwitają posadzone grupkami narcyze, oszałamiająco pachnące hiacynty i tulipany.
Ach, te tulipany…

Czytaj dalej

Mnich w rudych szatach

Nie miałam pojęcia, w jakiej niezwykłej uroczystości będę uczestniczyć tego dnia.
To była niedziela cztery lata temu. Dzień bardzo ciepły, słoneczny, zupełnie nie czułam jesieni, która już nadeszła.
Jak każdej niedzieli pobiegłam na mszę św. Zdziwiło mnie, że w Katedrze Wawelskiej zastałam nieprzebrane tłumy. Okazało się, że przyjechała delegacja z Węgier, aby podziękować Polakom. W  szczególności krakowianom, za ogromną  pomoc udzieloną im sześćdziesiąt lat temu w czasie rewolucji węgierskiej.
To było takie wzruszające…
Sześćdziesiąt lat po fakcie!!!
Nie zapomnieli, pamiętali, , dziękowali.

Udzielił mi się wzniosły nastrój i muszę  przyznać, że zamiast uczestniczyć w mszy św. uniosłam się na różowej chmurce fantazji.

W swoim życiu naczytałam się przeróżnych jasnych przepowiedni dotyczących losu Polski. Oczami wyobraźni zobaczyłam nasz kraj od morza do morza, od Bałtyku do Morza Czarnego. Nie była to sama Polska, ale unia : Węgry, Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina, Słowacja, Węgry…Na swoich terenach kraje te zajęły się uprawami ekologicznymi. Powracały do dawnych, zapomnianych odmian drzew, warzyw, zbóż. Widziałam kwitnące rolnictwo. Jak okiem sięgnąć wszędzie  zieleń skąpaną w blasku słońca.
Była to zachwycająca kraina miodem i mlekiem płynąca.
Ale cóż w tym dziwnego. Polacy to szlachetny, dzielny, niezłomny naród. I wierzący, bo Polska to nadal ostoja wiary. Było dla mnie oczywiste, że bez pomocy  Boga spełnienie moich marzeń byłoby niemożliwe.

Takie to myśli pojawiały się w mojej głowie na mszy św. w sercu Polski czyli na Wawelu.

Czytaj dalej

Przyjaciółka

– Lusia, zaczęłaś nosić ciuchy w moich kolorach – zdziwiłam się ostatnio.
Niezbyt mądrze, bo przyjaźnimy się od siedemnastu lat i siłą rzeczy upodabniamy się do siebie.
Ona zewnętrznie, a ja, mam nadzieję, wewnętrznie.

Lucyna jest żywym przykładem, jak powinien żyć katolik. Zawsze jest skora do pomocy. Zostawi wszystko i pobiegnie ratować jakiegoś nieboraka. Zna przeróżne domowe sposoby na ratowanie zdrowia. Wie, które punkty przyciskać przy bólu głowy, jakie ziółka na co, jak stawiać bańki. To prawdziwy mąż opatrzności. Całe szczęście, że ona sama ma niezłe zdrowie, bo kiedy namawiam ją na badania odpowiada beztrosko:
– Jakoś przeżyję do śmierci.
I na żadne badania nie idzie. Nie da się ukryć, że i mnie, i innym osobom z jej otoczenia w końcu udzieliło się jej stanowisko. Doktor Jadzia ją popiera:- Oczywiście, trzeba dbać o siebie i nie przejmować się.

Mojej przyjaciółce zawdzięczam bardzo dużo: przylgnięcie do Pana Boga i powrót do kościoła katolickiego.
A było to tak:
Jeździłyśmy razem na wakacje nad morze. Ona oczywiście w niedziele wybierała się na mszę św. Ja wtedy nie czułam potrzeby, ale żeby jej nie sprawić przykrości, zaczęłam jej towarzyszyć.
To było w Łebie. Mszę św. odprawiał starszy ksiądz podobny do mojego taty. Pamiętam jego mądre słowa…
To był przełom. Potem do kościoła chodziłam nie z obowiązku, ale z potrzeby serca.
Jednak po pięciu latach znajomości miałam do niej pretensje:

Czytaj dalej

Do Danusi

Ach, ta Twoja czarna, kręcona, gęsta czupryna. Gdziekolwiek się znalazłaś, wyróżniała Cię z tłumu.
Kiedy już  poznałyśmy się bliżej, lubiłam w zachwycie zanurzać w niej dłoń.
Nie, nie często, bo nigdy nie byłyśmy ze sobą całkiem blisko. Kiedy zobaczyłam Cię pierwszy raz,  w mojej głowie pojawiła się myśl:
– Chciałabym mieć taką koleżankę.
Życzenie, owszem, spełniło się, ale nie od razu i nie tak jak bym tego chciała.

Po kilku latach po prostu należałam do grupy, którą uczyłaś pisać.
Ty prowadząca, a ja uczennica.
Wtedy zorientowałam się, że całkiem inaczej patrzymy na rzeczywistość, a zwłaszcza na nierzeczywistość. Na zajęciach czytałyśmy swoje teksty na głos. Nigdy nie powiedziałaś mi złego słowa. Spuszczałaś jedynie głowę i unikałaś mojego wzroku. Wtedy wiedziałam, że nie podoba Ci się to, co napisałam.

Zajęcia prowadziłaś znakomicie. Wyszukiwałaś odpowiednie treści, streszczałaś, zestawiałaś i dostawaliśmy takie gotowce. To na pewno kosztowało Cię dużo pracy.

Czytaj dalej

Prośba

Jest dopiero połowa lutego, a ja nie mogę spokojnie spać pod śniegiem i drżę ze strachu, kiedy uświadomię sobie, co mnie za chwilę czeka.
Do naszej doliny zaczną ściągać tłumy turystów i to w takiej ilości, że żaden z nich chociażby chciał się wywrócić nie da rady, bo natrafi na sąsiada.

Przyjeżdżają, aby podziwiać całe łany moich liliowych rodaków, z woli dobrego Pana Boga zasiedlających zbocza gór wokół doliny. Wiadomo że wtedy, gdy osiągamy swoje największe piękno, w czasie kwitnienia. Wtedy wypuszczamy z ziemi jasnofioletowe kielichy z pomarańczowymi pylnikami. Ach, cóż to jest za widok!
Bajkowy albo rajski, jak kto woli.
Z dala od szlaków moi krewniacy przynajmniej mają cicho i są bezpieczni.
Ja niestety mieszkam blisko schroniska, gdzie na okrągło jest mnóstwo ludzi. Takich jak ja nieszczęśników ma chronić wstążka zawieszona pomiędzy patykami oznaczająca teren, gdzie ludzie nie powinni wchodzić.

Rok temu spotkało nas nieszczęście.

Czytaj dalej

Chwile szczęścia w czasie zarazy

Wczoraj przeżyłam chwile szczęścia. Miałam konieczną wizytę u dentystki. W związku z tym musiałam przemieścić się do centrum miasta.
Do niedawna nie było tak źle, mogłam tam jechać raz na tydzień…

Ale…
To był pamiętny dzień. Dzień który zaważył na moim losie. Stałam przy blacie kuchennym, a mąż po dobrym obiadku zamyślony siedział przy stole. Nagle spojrzał do góry, oczy mu zajaśniały i cicho przemówił:
– Jestem twoim aniołem stróżem.
I przykręcił śrubę.

Od tej pory  jeszcze bardziej poczuwał się do obowiązku trzymania mnie w odosobnieniu.  Mogłam się poruszać jedynie w obrębie naszej dzielnicy. Miałam też absolutny zakaz wsiadania do autobusu.  Rozumiem  go, bo przecież funkcja anioła stróża zobowiązuje.
Ale tak mi się chciało do ludzi…

W śródmieściu nie byłam od dawna. Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, już w autobusie linii 192 zaczęłam doznawać uczucia szczęścia.
To uczucie znacznie zmalało w momencie, kiedy dotarłam do drzwi gabinetu stomatologicznego, ale tylko na chwilę. Moja pani dentystka Kinga to anielska istota: spokojna, delikatna, troskliwa. Z ogromnym zaufaniem oddałam się w jej ręce.

Prosta metoda na pozbycie się grypy według ks. Kneippa

Ksiądz Sebastian Kneipp żył w XIX wieku. Jego metody leczenia to zabiegi głównie z zimnej wody. Zalecał również stosowanie ziół i zdrową dietę. W swoich książkach stale powtarzał proste stwierdzenia tak, żeby każdy był w stanie je zrozumieć: Trzeba wydalić zgniłe materie i uregulować krążenie krwi. Służyły temu właśnie zabiegi z wody.
Przy okazji opowiem o moim tacie, który mając 50 lat, przywiózł tę książkę od rodziny z Kanady. Czuł się wtedy dość kiepsko bo stale bolała go głowa, a poza tym był stanowczo za gruby. Tata niezwykle zapalił się do metod księdza Kneippa i wykonywał jego zalecenia dokładnie i z zapałem. Szybko stracił tuszę, za to nabrał dużo energii. Robił też kąpiele oczu w świetliku. Ja wtedy chodziłam do liceum, pamiętam, że rano nie mógł otworzyć oczu tyle ’ świństwa’ z nich wychodziło. Po tych zabiegach nie używał okularów do czytania, a cała rodzina zachwycała się oczami wujka Janka, bo z szaroburych stały się niebieskie jak bławatki. Dożył w niezłej formie 93 lat. Cerę miał jak brzoskwinka.

Nie byłam równie zapalona do dbania o siebie i dlatego chcę powiedzieć tylko o tych metodach, które  sama stosowałam. Wiem, że są skuteczne.

Pierwsza, którą uważam, że wszyscy powinni znać, to omywanie ciała wodą w chorobach typu przeziębienie, katar, grypa.

Chory musi położyć się do łóżka i mocno rozgrzać. Do miski wlewamy wodę i ocet jabłkowy/ 1/4 objętości octu . Zimą woda ma być gorąca, w lecie zimna. Zanurzamy ręcznik w przygotowanym roztworze i odciskamy z nadmiaru wody. Następnie zwilżamy szybko całe ciało chorego lub swoje. Zabieg nie może trwać dłużej jak minutę. Każde miejsce na ciele ma być zwilżone 2 lub 3 razy. Nie omywamy jedynie włosów.
Jeżeli zabiegi robimy zimą  stosujemy ciepłą wodę. Jednak ostatnie omywanie musi być zrobione zimną wodą. Na mokre ciało zakładamy najlepiej szlafrok z lnu. Teraz  nie do dostania, ale może być piżama lub szlafrok ale z naturalnego włókna. Kładziemy się do nagrzanego łóżka, szczelnie okrywamy. Tak leżymy 1 godzinę. Po godzinie zabieg powtarzamy. Możemy to robić 5- 6 razy. Zależy  schorzenia, ale zazwyczaj po drugim, trzecim zwilżaniu występują obfite poty.( ks. Kneipp zwilżania nazywa omywaniami).
Ta część leczenia nie jest przyjemna, bo nieraz poty są bardzo obfite.  Następnego dnia człowiek jest też niezwykle słaby, ale to koniec ujemnych stron tej metody
Kilkanaście lat temu wyleczyłam w ten sposób córkę. Miała koło 40 stopni, to była sobota. Nie chciała tych zabiegów, jednak nie miała wyjścia. Zrobiłam jej 2 omywania, bardzo się pociła i trzeba było użyć dwóch szlafroków. Rano miała temp 36,6 . Jej znajomi byli chorzy przez  3 tygodnie a jako że przebywali razem najprawdopodobniej byli zainfekowani tym samym wirusem.

Spotkanie z Dalajlamą

Dwanaście lat temu odwiedził Polskę charyzmatyczny przywódca Tybetańczyków, Dalajlama. Przyjechał również do Krakowa, aby odebrać doktorat honoris causa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ostatnim punktem programu w naszym mieście było spotkanie ze studentami w Auditorium Maximum.

Ja, entuzjastka, namówiłam dwie koleżanki, żebyśmy tam poszły:
– Zobaczycie, że dostaniemy się do auli.
Tym razem mój optymizm zawiódł, bo pod gmachem zgromadziły się nieprzebrane tłumy. Głowa przy głowie. Musiałyśmy odejść około stu metrów od wejścia, żeby tłum nas nie stratował. Czekałyśmy cierpliwie ze wszystkimi.
No bo jak inaczej mogłyśmy uczcić taką osobistość?
Przecież miliony ludzi na świecie czyta jego książki, a nauki w nich zawarte wykorzystuje w życiu. Dalajlama jeździ z misją pokojową po całym globie, a cenią go i poważają najwięksi tego świata.

Jego nauki są proste:
– Dobre serce i rozwijanie wewnętrznych wartości jest kluczem do życia każdego człowieka i pokoju na świecie.
– Dawajcie miłość i dobro, by móc oczekiwać tego samego od innych ludzi. A jeżeli nie możecie dawać dobra, to nie róbcie zła.
Czytaj dalej

Zosia

Kłodzko to niewielkie dolnośląskie miasteczko. Parę lat temu wybrałam się tam na zorganizowaną wycieczkę. Spaliśmy i jedliśmy u sióstr Elżbietanek. Codziennie odkrywaliśmy coraz to nowe uroki Kotliny Kłodzkiej .
To był koniec maja, pogoda ciepła, przyjazna, łagodna.

Po późnym obiedzie większość wycieczkowiczów wyległa przed dom. Ja również.
Błogo nastrojona, odprężona, oparłam się o kamienny murek.
I wtedy podeszła do mnie kobieta. Jak się zaraz okazało, miała na imię Zosia. Ubrana w gruby, czarny płaszcz, za ciepły na tę porę roku. Chociaż luźny nie tuszował jej przeraźliwego wychudzenia. Na nosie okulary z cylindrycznymi szkłami. Wzbudzała współczucie.
– Podoba się pani Kłodzko? – zagadnęła
– Tak, bardzo – odpowiedziałam zgodnie z prawdą
– A mnie nie.

I tu niespodziewanie zaczęła opowieść o swoim życiu.
U  sióstr jadała obiady. Żaliła się, że mąż nie żyje, a ona mieszka sama. Dwoje, dobrze ustawionych dzieci, mieszka poza Kłodzkiem. Czeka ją operacja na oczy, a kasy brak. Dałam jej trochę pieniędzy, a ona, być może z wdzięczności, zaproponowała przechadzkę po mieście. Zosia wzięła mnie pod rękę, co było nawet miłe, bo była czyściutka i pachniała mydełkiem Bambino.

Czytaj dalej

Anioł Stróż Polski

droga do nieba W tym roku, pomimo zarazy, wybrałyśmy się z moją przyjaciółka Lucyną w Bieszczady. Wycieczka udała się znakomicie: pogoda, nocleg, zwiedzanie. Kiedy zamknę oczy i myślę o tym wyjeździe, widzę tylko słońce. Może to za sprawą niezwykłego spotkania…
Bo w drodze powrotnej uparłam się, że musimy jechać do Przemyśla. Miewam takie silne nakazy wewnętrzne.

Dzień był wyjątkowo upalny jak na koniec września. Spacerowałyśmy po mieście i w zachwycie podziwiałyśmy strome uliczki, malownicze podcienia i kościoły. Jest tam dużo ogromnych kościołów ,co mnie zaskoczyło, bo Przemyśl to nieduże miasto.

Dosyć już zmęczone dotarłyśmy do najstarszych zakątków w mieście w okolice katedry.
I nagle…

Zobaczyłam skąpanego w słońcu Anioła Stróża Polski. Stał na postumencie, podpis był widoczny z daleka, więc od razu było wiadomo, z kim ma się do czynienia.*

– O mój kochany! – ucieszyłam się na głos, bo mogłam sobie na to pozwolić. Wiedziałam, że Lucyna nie będzie się ze mnie śmiała, a poza tym byłyśmy same.

Dopiero po powrocie do domu dowiedziałam się o nim więcej.
Otóż trzeciego maja 1863 roku, po upadku powstania styczniowego, na ulicach Przemyśla ukazał się niezwykły młodzieniec. Ubrany był z wiejska, ale promieniował światłem. Zdumiewało, że posługiwał się uczonym językiem. Opowiadał o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Polski.
Wtedy to przepowiedział, że papieżem zostanie Polak i od tego czasu będzie wzrastać znaczenie naszego kraju. Mówił, że Pan Bóg dopuścił tak wielkie cierpienie narodu polskiego, aby zmazać jego grzechy. Mówił, że Pan Bóg szczególnie ukochał Polskę jako ostoję wiary!!!

Czytaj dalej

Widzenie

Trudno powiedzieć, jak wysoka była to postać : pięćdziesiąt a może sto metrów?
Ogromny, młody, niezwykle urodziwy mężczyzna.
Na równo przyciętych blond włosach miał nałożoną niedużą, złotą koronę.
Przy boku krótki, chyba, miecz.
Spódniczka sięgająca do połowy ud odsłaniała mocne nogi.
Cała postać spowita była w złocistą poświatę. Czułam niezwykłą energię, jaką przesyłała mi ta Postać.

Nie, nie był to sen. To było krótkie widzenie. Na mgnienie oka. Na dziedzińcu wawelskim i to w biały dzień.
Jednocześnie, bez słów, zrozumiałam, że mnie obroni.
A miał przed kim, bo akurat popadłam w szpony uzdrowicielki duchowej. Sprytnie manipulowała emocjami swoich klientów. Pewien lekarz holistyczny opowiadał mi, że pracownica UJ musiała iść na półroczny urlop zdrowotny po kontaktach z tą panią. Dziwił się, że ja tak łagodnie przeżyłam jej „leczenie”

 

Czytaj dalej

Kocham leniuchowanie

Każdej zimy popadam w osobliwe odrętwienie.
Na zewnątrz zimno, w domu też nie za ciepło, bo gaz drogi. W związku z tym już wczesną jesienią moszczę sobie barłóg na kanapie. Mam zestaw poduszeczek i puchową kołdrę do przykrycia, jeszcze z mojego wiana. Poszewki oczywiście dobrane kolorystycznie do kwiecistego obicia kanapy.
W zasięgu ręki mam książki, zeszyty, ołówki, piloty, kremy…
Kiedy na dworze wiatr, zimno i pada, ja wchodzę pod kołdrę i jest mi dobrze jak w niebie.

Na dodatek zdołałam się pozbyć wyrzutów sumienia. To zasługa mojego głosu wewnętrznego, który cierpliwie mi tłumaczy:
Zasłużyłaś na odpoczynek, bo, przyznaj sama, napracowałaś się w tym roku. Człowiek nie jest maszynką do roboty. Nieraz ważniejsza jest chwila postoju i zastanowienia a nawet i nuda…

O ojczyźnie

O ojczyźnie…
Dopiero pół roku temu pierwszy raz usłyszałam piosenkę Marka Grechuty 'Ojczyzna’.

Dawno już nic  tak głęboko nie poruszyło mojej duszy. Płynęły wzniosłe, piękne, głębokie słowa…
Na początku wszystko mi się zgadzało, bo tak samo jak On kocham Kraków i Polskę nad życie. Potem było niestety gorzej, bo zaczął wspominać  największych ludzi pióra: Mickiewicza, Sienkiewicza, Krasickiego…
I wtedy poczułam się niekomfortowo. Mam już tak zwane swoje lata. Przecież nie starczy mi czasu, żeby uzupełnić braki w wykształceniu. Wprawdzie ukończyłam najlepsze liceum w Polsce, ale kiedy to było?
Potem studia techniczne, dzieci, zarabianie…
Biłam się z myślami, ale jak zawsze Wyższe Sfery pospieszyły mi z pomocą.

Czytaj dalej

Lucynka

Moja ukochana kuzynka Jaremka od wielu lat mieszka w Hiszpanii. Zawsze trzymałyśmy się razem, ale dopiero teraz mamy okazję naprawdę się poznać. A to dzięki długim i częstym rozmowom przez Internet.

Nie tak dawno uraczyła mnie taką oto opowieścią ze swojego dzieciństwa:
W jej domu nigdy się nie przelewało. Mama pracowała, tata pracował, a pieniędzy nieraz nie starczało do pierwszego. Ona i jej brat byli typowymi dziećmi z kluczem na szyi.

Jaremka chodziła wtedy do podstawówki. Droga do szkoły zabierała jej dwadzieścia minut spacerkiem. Lubiła te spacerki, bo musiała przechodzić koło sklepu z zabawkami. Był taki duży. A na równie dużej wystawie same cuda! Zdarzało się, że z powodu zapatrzenia spóźniała się do szkoły.
Któregoś dnia na wystawie sklepowej przybył kolejny okaz: lalka.
Ale jaka!!! Niezbyt duża, mięciutka, z grubymi warkoczami. No i najważniejsze: była to śpiąca lalka. Tak to się wtedy mówiło, jeżeli oczy lalki się zamykały. Ubrana była w falbaniastą, haftowaną sukienkę, białe skarpetki i skórzane buciki.
Trzeba jeszcze dodać, że przypominała jej kuzynkę Elżunię, czyli mnie.
Jaremka zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia.
Cóż z tego! Wiedziała, że nigdy jej nie będzie miała…Jak wiadomo, w domu się nie przelewało…

Czytaj dalej

Twarda sztuka

– Zosiu, Zosiu, chodź tu zaraz. Zobacz jak ta pani pięknie wygląda, a ma skończone dziewięćdziesiąt jeden lat.

Tak pani Krysia niedawno była witana przy rejestracji w przychodni. Lekarz zareagował podobnie, bo kiedy ją zobaczył, zamiast skupić się na chorobie rozmarzył się:
– Gdybym ja tak wyglądał w pani wieku…

Pani Krysia to twarda sztuka. Ma wyrobione zdanie na każdy temat i lubi krytykować. Kiedy jej tłumaczę, że każdy ma jakieś swoje fioły, ona rezolutnie odpowiada:
– Ja nie, ja mam same bratki.

Jest niezwykle żywotną osobą. Cały czas ma coś do zrobienia i w domu, i w ogrodzie. Jesienią tego roku weszła na jabłonkę, bo nie mieściło jej się w głowie, że owoce mogą się zmarnować. Nie byłam obecna przy tym wydarzeniu i nie wiem, kto jej pomógł zejść. Czy Marysia, która robi zakupy, czy Basia albo Tadzio pomagający jej w ogrodzie. Bo pani Krysia ze wszystkimi się przyjaźni, do każdego zagada, podzieli się czym może.

No cóż, nawet taka niezła, silna maszyna kiedyś wysiądzie. Właśnie teraz, w czasie zarazy musiała mieć zmieniony rozrusznik w sercu. Początkowo przekładano termin, co wywoływało we mnie pewien niepokój.
Gdzież miałam szukać pociechy jak nie u Pana Boga. Tak mu tłumaczyłam:

Czytaj dalej

Piórko

Piórko
Nie tak dawno moja koleżanka Piękna Ewa była zafascynowana piórkami.
Tak, piórkami.
Twierdziła, że znajduje je wszędzie koło siebie. Rzekomo miały świadczyć o obecności aniołów.
– Eee – pomyślałam. Przecież w Krakowie nietrudno o piórka. Mamy mnóstwo ptaków, nie tylko gołębi.
Muszę przyznać, że w duchu podśmiewałam się z Ewy.
Trwało to tylko dwa dni.

Bardzo rzadko proszę o cokolwiek Wyższe Sfery, ale ten dzień, Niedziela Wielkanocna, był wyjątkowy. Wyszłam z kościoła wzmocniona na duszy i szczęśliwa. I może dlatego rzuciłam w myślach prośbę do aniołów: Moi kochani, ja wiem, że jesteście. Proszę Was o jakiś znak. Chciałabym coś znaleźć…

Czytaj dalej

Szczęśliwy człowiek

Zastanawiałam się ostatnio nad tym, w jaki sposób ludzie poprawiają sobie nastrój. Zapytani o to znajomi odpowiadali standardowo: idę do kina, do teatru, na tańce, czytam książkę. Nieco oryginalniej wypadła pani Irenka:  Pozrzędzę sobie i od razu mi lepiej.
Najlepszy był jednak mój wieloletni kolega Adaś: Ja zawsze mam dobry humor.

W pierwszej chwili spojrzałam na niego zdziwiona, ale już za moment dotarło do mnie, że to prawda.
Adaś wygląda znakomicie. Jest szczupły, opalony i oczywiście uśmiechnięty. Dużo mu zawdzięczam. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie na targu. Sprzedawał roślinki rozłożone na stole. Ubrany był w garnitur. Z kieszonki wystawał mu długopis. Najwyraźniej zawstydzone oczy spuszczone. Typowy intelektualista.
Jeżeli on może sprzedawać na targu, to ja też – pomyślałam.

 

 

Czytaj dalej

Co widzieliśmy?

aniołNatknęłam się kiedyś w Internecie na opowieść pewnej kobiety o niezwykłym zdarzeniu. Wybrała się z koleżanką na mszę św. Kiedy zaczęto udzielać komunii św., pojawiło się do pomocy dwóch młodych księży. Byli niezwykle urodziwi. Towarzyszył im mocny, przepiękny zapach. Jakież było zdziwienie autorki opowieści, kiedy okazało się, że koleżanka ich nie widziała!

To właśnie ten piękny zapach przywołał wspomnienia sprzed lat.
Było to piętnaście lat temu. Pewnego powszedniego dnia jesienią zajrzałam do kościoła Na Skałce.
Trwała msza św. i wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Jak okiem sięgnąć wszędzie było widać młodych i bardzo dorodnych zakonników w białych szatach. Cały kościół wypełniał intensywny, niewiarygodnie piękny zapach. Pamiętam myśl, która pojawiła się wtedy w mojej głowie: Ciekawe, skąd księża maja kasę na takie ekskluzywne perfumy…

Od wielu lat nie byłam w kościele Na Skałce. Poruszona opowieścią kobiety z Internetu w najbliższą niedzielę pobiegłam tam na mszę. Tym razem kościół był pusty, wiernych mało, a do mszy służyło dwóch zakonników. Nie przypominali tych sprzed lat.

Nie wiedziałam, co o tym sądzić: przed laty widziałam ludzi czy może anioły?

Czytaj dalej

Płomienna przemowa Bożenki

Wczesna wiosna była dla moich ogrodowych roślinek niełaskawa. Mieliśmy suszę. Sprawdziły się przepowiednie naczelnego czarnowidza kraju. Pojawiły się apele, aby oszczędzać wodę. W związku z tym zamiast włączać automatyczne podlewanie, godzinami rozdrażniona stałam z wężem w ręku.

Uratował mnie telefon od kuzynki Bożenki, która uraczyła mnie płomienną przemową:
– Sprawa wygląda tak. Nieźle się podszkoliłam w tym roku w czasie odosobnienia. Oglądałam filmiki na YouTube. Wybierałam je, żeby nie oglądać byle czego. Słuchaj, mnie tak samo jak ciebie wkurza ta susza, ale przecież nie jesteśmy bezsilne. Każdy, każdy człowiek  ma zdolność kreowania rzeczywistości. Dobrymi, szlachetnymi i pięknymi myślami.
Nie wierz tym, którzy kraczą o katastrofalnej suszy.

Czytaj dalej

Jak powstawał mój blog

’Warto wierzyć’ był moim pierwszym tekstem. Wtedy nie miałam pojęcia, że poważę się na założenie bloga. Pisałam go przez tydzień. Kiedy już się do tego zabrałam, okazało się, że w mojej głowie pojawia się na raz mnóstwo wyrazów, określeń, zdań na wyrażenie tego samego. Musiałam długo zastanawiać się, co wybrać. Wstawałam w nocy i poprawiałam… Nie tylko przecinki.

Potem wszystko układało się samo.
Któregoś dnia córka przybiegła z wiadomością, że organizowany jest kurs kreatywnego pisania.
– Idź i zapisz się, bo przyjmują tylko do jutra.
Posłuchałam. Przedstawiłam mój jedyny tekst. Nie wiem, czy się spodobał czy nie było kompletu chętnych. Zostałam przyjęta.
Była to dla mnie katorga. Koleżeństwo wykształcone, oczytane, z poczuciem humoru i na luzie. A ja co? Ogrodniczka, która całe życie spędziła z roślinkami i ze swoimi myślami. Czułam się przy nich taka malutka…
– Nigdy więcej – przyrzekłam sobie w myślach po zakończeniu pierwszego kursu.

Po jakimś czasie mi przeszło i nadal chodzę na kursy kreatywnego pisania. Zdarzało się, że rysowałam pod ławką, aby rozładować napięcie. Zdarzało się, że ktoś zaglądał mi przez ramię I mówił:
-Jakie ładne.

 

Czytaj dalej

Biały długopis

Siedem lat temu znalazłam na śniegu biały długopis. Mały, skromny, plastikowy. Wtedy nie przypuszczałam, że będzie kamieniem milowym w moim życiu. Sprawił, że zaczęłam robić coś, na czym się nie znam. Zaczęłam pisać.

Nie przekonał mnie do tego mój brat cioteczny, misjonarz z Brazylii, który doradzał mi, żebym opisała swoje doznania po to, aby wzmocnić ludzką wiarę.
Nie przekonał mnie kolega zięcia, artysta malarz, który nie wiadomo dlaczego wieszczył mi napisanie takiej gruuubej książki. On mnie tylko rozśmieszył.

Czytaj dalej

Ja to mam szczęście

Zdarzenie to miało miejsce w czasach głębokiej komuny. Młodszemu pokoleniu trudno chyba sobie wyobrazić pustki w sklepach, ale rzeczywiście tak było, czyli nic nie było.
Zbliżała się studniówka i należało się do niej przygotować, czyli modnie ubrać. Miałam kochających rodziców, więc wyposażona w odpowiednie finanse, udałam się na zakupy do stolicy, oddalonej od mojego rodzinnego miasta o 100 km.

Jechałam autobusem. Usadowiłam się na samym końcu, zrobiłam porządek w portfelu, a potem, jak to ja, rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, jakie to cuda za chwilę nabędę .
W tamtych czasach zakupy były proste, bo szło się do komisów na Nowym Świecie albo na bazar Różyckiego.

Czytaj dalej

Głos

Początek marca tamtego roku miał typową jak na tę porę pogodę. Temperatura niewiele ponad zero stopni, niekiedy śnieg, a na dodatek porywisty wiatr.
Właśnie wtedy, pełna zapału, Maria rozpoczynała pracę w ogrodzie. Miała wykopywać rośliny z gruntu, dzielić i sadzić do doniczek. Najpierw poszła do szklarenki, która była jej niezbędnie potrzebna. Okazało się, że przedstawia sobą gorzej niż opłakany widok. Brakowało wielu szyb i wiatr przewiewał ją na wylot.
Jak tu zacząć sezon? Miała wprawdzie męża, ale już mu się znudziło realizowanie jej, nieraz dzikich, ogrodowych pomysłów. Sytuacja finansowa była nieciekawa, a tu dwoje dzieci… Co tu począć? Przysiadła na ogrodowej skrzynce i pogrążyła się w rozmyślaniach. Zaczęła pochlipywać aż w końcu zaniosła się rozpaczliwym płaczem.

Płakała w najlepsze, gdy nagle usłyszała w swojej głowie głos: Wyobraź sobie, że jesteś wdową, masz dwoje dzieci i musisz je utrzymać.
Od razu oprzytomniała. Uspokoiła się. Starymi dyktami pozatykała dziury i zabrała się do pracy.

Działo się to wiele lat temu.

 

Czytaj dalej

Sukces literacki

Na zajęciach z kreatywnego pisania nasza prowadząca Danusia podała nam cztery słowa. Były to: koziorożec, mleko, sztylet, desusy. Mieliśmy ułożyć jak najkrótszy tekst z użyciem powyższych, odległych od siebie znaczeniowo, słów.

Mój brzmiał tak:

Czytaj dalej

Kanapka

Na początku pandemii popełniłam przestępstwo. Mąż, w swojej łaskawości, zezwolił mi na zrobienie zakupów w sklepie spożywczym. Wyposażona w duży wózek na kółkach udałam się po żywność. Ponieważ nie było wszystkich produktów w jednym sklepie, poszłam do drugiego. Po powrocie do domu opowiedziałam o wszystkim i wtedy usłyszałam:
– Jesteś nieodpowiedzialna. Miałaś przepustkę tylko do jednego sklepu.

Dostałam szlaban. Przez dwa miesiące nie wychodziłam poza teren ogrodu. Mąż, uzbrojony w rękawiczki i maseczkę, raz na tydzień wyruszał po prowiant. Często brakowało jakiś produktów, ale nie buntowałam się. Pandemia to pandemia. Wszyscy znosili przecież pewne niedogodności. Poza tym miałam tyle pracy w ogrodzie że nie miałam czasu nad tym się zastanawiać .

Po jakimś czasie emocje zaczęły opadać, choć w naszym gospodarstwie domowym ciągle brakowało jakichś produktów .
W czasie dwumiesięcznego odosobnienia przemyślałam ostatnie wydarzenia i doszłam do wniosku, że pożyłam już dość długo. Urodziłam dwoje dzieci, które są już mocno dojrzałe i zaradne. Naharowałam się tez nieźle.
Byłam przekonana, że nic a nic nie boję się zarazy. Jeśli umrę, to trudno.

Któregoś wieczora zrobiłam sobie kanapkę z produktów, które od dawna wszystkie na raz nie gościły na naszym stole. Kanapka składała się z: ciemnego chleba, masełka, plasterka szynki i pomidorów. Stanęłam na progu domu, odgryzłam kęs… Była przepyszna!
Chyba ten zapomniany smak sprawił, że poczułam się nieziemsko szczęśliwa.

Czytaj dalej

Obrazek

– Robisz dobra robotę – tak przyjaciółka Lucyna oceniła moją działalność na plotkarskim portalu Pomponik.
Spojrzałam na nią zdziwiona
– A cóż ja takiego robię?
Przecież to nic nadzwyczajnego. Brałam tylko w obronę osoby, które atakowano na internecie. Wiadomo, że nie wszystkie, a takie które ceniłam za ich dokonania. Nieważne była dla mnie ich poglądy polityczne. Stawałam w obronie Jana Pawła II, Grażyny Szapołowskiej czy Daniela Olbrychskiego.
Tak było i tamtej niedzieli na przedwiośniu. Interia wzięła na tapetę młodą i piękna francuską aktorkę. Ponoć znakomicie się zapowiadała, ale zrezygnowała z kariery i wstąpiła do zakonu Józefitek. Z komentarzy kochanych rodaków można było wysnuć jeden wniosek, że to schizofreniczka.

Wstałam za późno, a na dodatek tego ranka nie miałam głowy do napisania odpowiedniego komentarza. Wkleiłam jedynie mój tekst pt. „Mieszkanie moich sąsiadek”, traktujący właśnie  o zakonnicach, chociaż nie o Józefitkach i pobiegłam do kościoła.
W kościele, jak zwykle, najpierw poszłam do kaplicy z obrazem Pana Jezusa Miłosiernego i św. Faustyny. To właśnie tam miewam nieraz piękne, niezwykłe odczucia.
– Dawno już się nic takiego nie wydarzyło – pomyślałam z żalem.
Wtedy usłyszałam głos wewnętrzny :
– Zwracaj dzisiaj baczną uwagę na wszystko, co się będzie działo wokół ciebie.

Czytaj dalej

Konflikt wewnętrzny

Niedawno spotkałam grupę dziarskich żołnierzy. Szli szybko z naprzeciwka. Wtedy przypomniałam sobie pewne zdarzenie.
Miałam nie więcej niż szesnaście lat i wybrałam się do rodziny na warszawskie Bielany. Droga przebiegała koło koszar. To był letni, słoneczny i ciepły dzień, a za siatką mnóstwo żołnierzy. Podniósł się wrzask : krzyczeli, gwizdali, cmokali. Byłam oburzona takim zachowaniem, więc przeszłam, fukając pod nosem. W głowie mi się nie mieściło, że zaczepiają mnie takie staruchy.
Tym razem, o dziwo, żołnierze zachowywali się całkiem przyzwoicie. Cisza! Żadnych cmokań ani zaczepek. Chodnik był wąski, więc zeszłam na jezdnię, spuściłam głowę i uśmiechałam się do siebie na wspomnienie sprzed lat. Na chwilę podniosłam wzrok i wtedy jeden z żołnierzy odśmiechnął się uprzejmie jak do mamy albo,nie daj Boże, do babci.

Czytaj dalej

Turkusowy fotel

Jest! Jest! Jest! Jest! Jest! Jest! Wreszcie przyjechał do mnie turkusowy fotel uszak. Stanął na razie w przedpokoju i spokojnie czekał na wniesienie po schodach do góry. Patrzyłam z miłością  na jego szlachetne kształty pokryte  aksamitem. Był taki wygodny, duży, solidny. Cudny! Nie jakiś tam pospolity i byle jaki, ale wyśniony i wymarzony.
Naprawdę wyśniony! A było to tak: Dawno temu podczas mszy św westchnęłam:
– Najukochańszy Panie Boże, tak bym chciała zobaczyć, jak jest na tamtym świecie. Tylko tyle, nie nalegałam, nie prosiłam . Od razu zostałam wysłuchana.

Najbliższego ranka miałam sen:
Siedziałam w swojej poprzedniej obskurnej kuchni, kiedy usłyszałam dzwonek. Zerwałam się, żeby otworzyć. Musiałam jednak przejść przez sąsiednie pomieszczenie. Kiedy tam weszłam, popadłam w zachwyt: znajdowałam się w turkusowej komnacie. A w turkusowej komnacie stały dwa turkusowe fotele.
Na jednym turkusowym fotelu spał mały kotek, a na drugim turkusowym fotelu mała sówka.
Otworzyłam drzwi wejściowe, a tam zobaczyła trzech mężczyzn, jak się domyśliłam 'świeżo dowiezionych’. Po krótkiej wymianie zdań wiedziałam już, że jestem na 'tamtym świecie’. Najbardziej zachwycały mnie kolory: czyste, mocne, świetliste.
Zaczęłam się zastanawiać, co oznaczały zwierzątka słodko śpiące na fotelach. Podpytywałam znajomych. Nie wiedzieli. W końcu sama doszłam do wniosku, że śpiący kotek to symbol sił magicznych a śpiąca sówka, jak wiadomo, mądrości.
– A może dałoby się już teraz dysponować takimi umiejętnościami ? – kombinowałam.
Cicho, bez napięcia zaczęłam marzyć o turkusowym fotelu bo pewnie razem z nim przyszłaby mądrość i magia.

I wreszcie, po latach, przy okazji innych zakupów, stałam się szczęśliwą posiadaczką  tego cuda.

Czytaj dalej

Poparzona ręka

Wylałam sobie na rękę wrzący olej. Akurat w środku ogrodowego sezonu, to znaczy kiedy mam najwięcej pracy. Gdybym od razu doceniła powagę sytuacji, wszystko byłoby w porządku. Ja jednak na tę poparzoną rękę założyłam dwie pary rękawic i poszłam wyrywać chwasty. Nic dziwnego, że napuchła, zrobiła się fioletowa i zaczęła bardzo boleć.
Nie było wyjścia, trzeba było jechać do lekarza. W taksówce ból się nasilił. Nie wiedziałam, co z nią zrobić, gdzie ją położyć. Ręka strasznie bolała.
Całe szczęście, że przypomniały mi się słowa mojej przyjaciółki Jagody o cierpieniu Pana Jezusa, które podobno się nie skończyło.
Jak dziś pamiętam, że położyłam prawą, poparzoną rękę na prawym kolanie, zamknęłam oczy i zagłębiłam się w sobie.  W myślach powiedziałam :

 

Czytaj dalej

Promieniowanie

Nie da się ukryć, że każdej wiosny mam problem. Wszyscy się cieszą, że nadciąga ciepła pora roku, ale nie ja. Dla mnie oznacza to początek ciężkiej pracy. Wtedy rozpoczynamy wysyłanie paczek z roślinkami. Pracuję  fizycznie parę godzin każdego dnia: dźwigam, sadzę, plewię, bo zanim roślinkę wyślemy, najpierw musimy ją wyhodować.

Zapytałam kiedyś moją wspólniczkę, czyli córkę:
– Kristal, gdybym strzeliła w kalendarz, dałabyś radę?
– O tak – odpowiedziała natychmiast.
Jednak po dłuższej chwili dodała:
– Gdybym znalazła kogoś, kto by to wszystko ogarnął.

I tu przypomniało mi się, jak to z pół roku temu dawała mi rady kochana dr Jadzia:
– W starszym wieku nie wolno ciężko pracować.Teraz jest czas na nawiązanie jak najlepszego kontaktu z górą. Trzeba wypełniać się światłem i promieniować na otoczenie.

 

 

Czytaj dalej

Lilia królewska

Wydaje mi się, że mieszkam w najpiękniejszym miejscu na ziemi. To duży ogród. Pośrodku króluje soczyście zielony trawnik, okolony rozmaitymi krzewami. Następny rząd to drzewa: brzozy, sosny, derenie. Nie wszystkie potrafię nazwać. Pomiędzy krzewami moja Ogrodniczka posadziła grupy kwiatów. W ogrodzie cały rok coś się dzieje: rośliny kwitną, przekwitają, potem wydają owoce i nasiona. Niektóre zamierają na zimę, aby znów obudzić się wczesną wiosną . Zupełnie tak jak ja.

Rosnę w grupce kwiatów. Ogrodniczka przyłożyła się, aby zapewnić mi jak najlepsze warunki. Pode mną warstwa gruzu po to, aby nadmiar wody mógł swobodnie odpływać. Słyszałam, że w niektórych ogrodach kwiaty ścinane są na bukiety. Dla mnie to niepojęte. Jak ludzie mogą podziwiać martwe istoty? Wiem, że kiedy ogrodnik idzie z nożem lub sekatorem w ręce całe moje koleżeństwo drży ze strachu. Nieraz rzeczywiście trzeba przyciąć jakieś gałązki lub przekwitnięte pędy, ale żeby wycinać kwiaty w pełni rozkwitu? Całe szczęście, że u nas to się nie zdarza, a ja nie narzekam na brak troski, wręcz przeciwnie.

Czytaj dalej

Siła perswazji

Przyjechała do mnie siostra. Jak to ona postawiła mnie od razu do pionu: zauważyła włos pod brodą, który natychmiast trzeba wyrwać, kazała uregulować brwi…
Tym razem na tapecie znalazł się mój zimowy płaszcz:
– Najwyższy czas oddać go do pralni – zawyrokowała.
Wobec tego przyjrzałam mu się wnikliwie i przyznałam jej rację, ciesząc się w duchu, że mam kogoś, kto potrafi mną potrząsnąć.
Z płaszczem w torbie dotarłam do najbliższej pralni chemicznej. I tu zaskoczenie! Od ubiegłego roku cena usługi podskoczyła o 10 zł. Pranie kurtki puchowej 55zł, płaszcza puchowego 65zł.
Co tu zrobić? Zapakować do pralki i być może zepsuć?
Hmmm…
Stanęłam na środku salonu pralniczego i tak przemówiłam do ekspedientki:

Czytaj dalej

Różowe Światło

Dzień był paskudny. Nie dosyć że lało, to było przeraźliwie zimno. Moja przyjaciółka Sława w końcu dopchała się do zatłoczonego tramwaju. Co z tego jeżeli za chwilę okazało się, że stoi obok wyjątkowo nieprzyjemnego mężczyzny. Był już podchmielony, wszystko mu przeszkadzało, rozpychał się i przeklinał. Co tu zrobić? Sława nie chciała przeciskać się w tłumie, więc tylko odwróciła się do niego tyłem. Nie wierzyła w bajki. Przypomniała sobie jednak, o czym rozmawiała poprzedniego dnia z koleżanką. Zamknęła oczy, skoncentrowała się i zastosowała metodę, o której dopiero co usłyszała. Po prostu w  wyobraźni otoczyła go różowym światłem miłości.
Nie minęła chwila a facet nie dosyć, że się uspokoił, to zaczął ją przepraszać! Po południu oszołomiona i szczęśliwa opowiedziała mi o tym zdarzeniu.

Od tej pory obie otulamy Różowym Światłem Miłości najpierw rodzinę, przyjaciół, a również i tych, z którymi trudno nam się dogadać. Otaczamy nim Polskę i całą kulę ziemską. Wszystkie żyjące istoty, rośliny i zwierzęta…
Wiemy, że światło to największa siła. Nie zna pojęcia walki. Ono tylko niweluje niskie wibracje i samo najlepiej wie, gdzie jest najbardziej potrzebne. Żeby proces był skuteczny, same musimy być w dobrej formie.

 

Czytaj dalej

Wykluczony czy szczęśliwy

Było niedzielne popołudnie. Skwar niemiłosierny. Siedziałam na przystanku tramwajowym naprzeciwko kina Wanda. Na ulicy nikogusieńko.
Ani samochodów, ani ludzi zajętych niedzielnym obiadem.
Nagle usłyszałam gdzieś z góry głos:
– Proszę pani, jaki dzisiaj dzień?
Spojrzałam do góry i zobaczyłam, że w prawym rogu zadaszenia brakuje szyby i w tej luce ukazała się mocno kudłata głowa.

Czytaj dalej

Koncert

Było to dość ponure późne popołudnie na przedwiośniu. Chodziłam sobie sama po Krakowie tak jak to mam w zwyczaju. Dochodziłam już do końca Sławkowskiej, kiedy zauważyłam idącego z przeciwka oberwańca. W starej skórzanej kurtce, nieświeży i z kropelką na końcu nosa.
Prosił mnie o 80 groszy.
Otworzyłam portmonetkę, zastanawiając się dlaczego tak mało?
Pewnie źle odczytał moje wahanie, bo ponowił prośbę, opowiadając przy tym o swoim nędznym życiu.
Najpierw jednak przedstawił się:
– Mam na imię Mieczysław.
– A ty?
– Ela.
Powiedział, że następnego dnia kończy 60 lat i to go przeraża. Chciałam go pocieszyć i zgodnie z prawdą beztrosko rzuciłam:
– A ja mam 62.
Zaskoczony moją szczerością rozpostarł szeroko ramiona, objął i podniósł do góry wykrzykując na całą ulicę:

Czytaj dalej

Mieszkanie moich sąsiadek

Moje sąsiadki fascynowały mnie, odkąd zamieszkały za wspólnym płotem. U mnie jest obsadzony każdy centymetr ogrodu, a one przez te parę lat stopniowo pozbywały się większości drzew. Wiedziałam, że drzewa są stare i że trzeba to zrobić, ale wywoływało to we mnie pewien niepokój. Mogę powiedzieć, że mi się to nie podobało. Jednak któregoś dnia skulona przy plewieniu koło ogrodzenia wpatrywałam się w trawnik otaczający ich dom i poczułam ogromny spokój płynący z takiego ogrodu.
Tego samego spodziewałam się po ich domu. I rzeczywiście! Pośród białych ścian wszędzie panuje porządek. Nie ma tam żadnych niepotrzebnych sprzętów, w pokojach czyste firaneczki na czystych oknach. Pachnie świeżością. Proste łóżka, krzesła, szafki przy łóżkach, dużo książek, na ścianach krzyże – wszystko skromne. Nic nadzwyczajnego, ale z pomieszczeń podobnie jak z ogrodu bije spokój.
Czytaj dalej

Kocham kwiatki

Jeżeli chcesz zobaczyć Boga, spójrz na kwiat. To zdanie usłyszałam niedawno, a może i nie, bo jedno i drugie kocham, odkąd pamiętam.
Patrzymy na kwiaty, jedne kochamy, inne lubimy i rzadko przychodzi nam do głowy, że kwiat, podobnie jak jajko, to sedno życia. Najpierw mamy kwiat a potem nasiona.  W nieopisanym pięknie kwiatu widzę geniusz Pana Boga.
Często kiedy patrzę na te cuda, ogarnia mnie uniesienie i pojawia się myśl, że to nie przypadek je stworzył, że ktoś musi za tym stać.
Jako kilkuletnie dziecko rozpływałam się z zachwytu nad urodą kwiatów w ogrodzie babci. Kucałam przy różowych różach i podziwiałam ich delikatne płatki pokryte kropelkami rosy, które utrzymywały się do południa. Podobnie było z pachnącą maciejką, otwierającą kwiatki dopiero wieczorem i z nasturcją.
Nasturcję odkryłam na nowo parę lat temu i odtąd króluje w moim ogrodzie. Jej kwiaty to  kapturki z długimi ostrogami. Mają żywe, ostre kolory: pomarańczowy, żółty, czerwony. Sieję ją dosłownie wszędzie: przed domem, za domem, koło domu.Uwielbiam jej  kwiatki z ostrogami, obfite tarczowate liście, ale również i zapach i smak, bo niestety nieraz mam dylemat: podziwiać czy zjeść…
Czytaj dalej

Dlaczego założyłam bloga

Mocno wierzę w dobro nieraz głęboko ukryte w każdym człowieku i w to, że jeszcze da się naprawić ten świat.
Jakimś cudem uczęszczam na kursy kreatywnego pisania, ale nie chcę i nie umiem grzebać się w realności. Wolę w każdym tekście napomknąć coś o Bogu /takim na co dzień/,chociaż teraz to niemodny temat.
Nieraz czytam plotki na Pomponiku, wcale się z tym nie kryjąc i kiedy opowiadam o tym otwarcie jak typowa blondynka wywołuję wśród znajomych śmiech i niedowierzanie.
Kiedyś zamieściłam tam taki komentarz: „Wiara jest darem i szczęśliwi są ci, którzy ją otrzymali. Człowiek staje się radosny, znika lęk, potrafi spojrzeć z dystansem na siebie i wydarzenia wokóWystarczy tylko poprosić o wiarę – każdy będzie wysłuchany. Wiem to z doświadczenia, nigdzie tego nie wyczytałam. Zaglądam tu na ten plotkarski portal nie dlatego, że jestem ciekawa kolejnych wieści, ale czytam komentarze Rodaków i zauważyłam, że temat wiary dla każdego jest bardzo ważny. Wystarczy, że ktoś napomknie o Bogu i już zaczyna toczyć się dyskusja, a temat główny pozostaje na boku. A więc kochani, zwracajcie się do Boga, bo tylko On daje prawdziwe szczęście.”
Dostałam 800 pozytywnych ocen, ale i koło 200 negatywnych. Z tych dobrych kilka pamiętam:
Witaj koleżanko…, To takie proste… dokładnie, Wywołałaś burzę w internecie.
Jednak najpiękniejszy był ten: „Zapisałem sobie Twoje słowa, od czegoś trzeba zacząć”
I dlatego ostatniego warto było zadać sobie trochę trudu.