Była niedziela koło południa. Wyszła z kościoła po mszy św i jak zwykle ruszyła na spacer po mieście. Dzień był słoneczny, lekko mroźny, na ulicach mało ludzi.
Szła taka spokojna, radosna, wcale nie czuła swojego ciała a jej stan najlepiej oddałyby słowa piosenki: Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba.
Zdziwiło ją jednak, że ludzie idący z przeciwka uśmiechają się do niej, a kiedy ktoś nieznajomy ukłonił się jej pomyślała, że coś jest nie w porządku z jej twarzą.
Przystanęła, wyciągnęła lusterko i sprawdziła.
Lustra
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że skoro dostaliśmy w dzierżawę ciało, to naszym obowiązkiem jest o nie dbać.
A jak najłatwiej ocenić jego kondycję? Popatrując w lustra!
Z grubsza przeciętny śmiertelnik może podzielić lustra na bezlitosne i dobrotliwe.
Lustra bezlitosne spotykam coraz częściej, bo ich ilość rośnie wprost proporcjonalnie do lat, których mi przybywa. Wśród nich prym wiedzie lustro-tyran z salonu fryzjerskiego pani Joli. Nie dosyć że pokazuje każdą zmarszczkę, to trzeba oglądać swoje oblicze w najbardziej niekorzystnym momencie, kiedy można powiedzieć, nic się nie ma na głowie.
Lustra dobrotliwe, jak sama nazwa wskazuje, są nam przychylne. Jestem szczęśliwą posiadaczką właśnie takiego egzemplarza. Wisi w przedpokoju bez okien. Oświetla go słaba żarówka, a to co w nim zdołam dojrzeć z reguły mnie zadowala.
Jej Piękny
Zdarzyło się to pod koniec czerwca tego roku. Ewa, przebywająca u przyjaciółki Hani na wsi, poczuła, że nastało lato. Wiejskie zapachy, śpiew ptaków, dzika roślinność – wszystko to sprawiło jej ogromną radość.
Drewniana chatka Hani znajduje się już na wsi, ale blisko uroczego miasteczka. Nad rzeką Rabą, w ciepłe letnie wieczory z muzyką na żywo można tam potańczyć na świeżym powietrzu. Przychodzą i starzy, i młodzi, i dzieci, czasem szwendają się psy. Panuje wakacyjna, beztroska atmosfera.
Ewa i Hania wybrały się tam pewnym późnym popołudniem. Przygrywający zespół był całkiem dobry, na deskach parkietu sporo młodzieży, pijanych brak. Nie trzeba było mieć partnera, co od razu wykorzystała Hania, odważna istota. Z Ewą było gorzej. Przez całą pandemię nie tańczyła i musiała się oswoić, żeby móc ruszyć w ślady przyjaciółki. Oparła się o balustradę okalającą podest i obserwowała zabawę. Na głowie miała kapelusz, a na nosie ciemne okulary.
Wśród tańczących jej uwagę przykuł pewien mężczyzna. Chłopak. Nie za wysoki, nie za niski, ani chudy, ani gruby, taki w sam raz. Czarne, kręcone włosy, bose stopy. Szczery, rozbawiony uśmiech, który nie znikał z jego twarzy. I zęby! Równe, białe, cudowne! Nie mogła od niego oderwać wzroku. Przecież to było uosobienie jej marzeń! Większość wieczoru przesiedziała przy stoliku. Dopiero kiedy zapowiedziano koniec zabawy, ruszyła do tańca. Stanęła w kącie i zaczęła podrygiwać. Wtedy stał się cud.
Ja to mam szczęście
Zdarzenie to miało miejsce w czasach głębokiej komuny. Młodszemu pokoleniu trudno chyba sobie wyobrazić pustki w sklepach, ale rzeczywiście tak było, czyli nic nie było.
Zbliżała się studniówka i należało się do niej przygotować, czyli modnie ubrać. Miałam kochających rodziców, więc wyposażona w odpowiednie finanse, udałam się na zakupy do stolicy, oddalonej od mojego rodzinnego miasta o 100 km.
Jechałam autobusem. Usadowiłam się na samym końcu, zrobiłam porządek w portfelu, a potem, jak to ja, rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, jakie to cuda za chwilę nabędę .
W tamtych czasach zakupy były proste, bo szło się do komisów na Nowym Świecie albo na bazar Różyckiego.
Konflikt wewnętrzny
Niedawno spotkałam grupę dziarskich żołnierzy. Szli szybko z naprzeciwka. Wtedy przypomniałam sobie pewne zdarzenie.
Miałam nie więcej niż szesnaście lat i wybrałam się do rodziny na warszawskie Bielany. Droga przebiegała koło koszar. To był letni, słoneczny i ciepły dzień, a za siatką mnóstwo żołnierzy. Podniósł się wrzask : krzyczeli, gwizdali, cmokali. Byłam oburzona takim zachowaniem, więc przeszłam, fukając pod nosem. W głowie mi się nie mieściło, że zaczepiają mnie takie staruchy.
Tym razem, o dziwo, żołnierze zachowywali się całkiem przyzwoicie. Cisza! Żadnych cmokań ani zaczepek. Chodnik był wąski, więc zeszłam na jezdnię, spuściłam głowę i uśmiechałam się do siebie na wspomnienie sprzed lat. Na chwilę podniosłam wzrok i wtedy jeden z żołnierzy odśmiechnął się uprzejmie jak do mamy albo,nie daj Boże, do babci.
Zmarszczki
– Tobie już nie pomoże żaden krem. Może cię jedynie uratować siatka wszczepiona do twarzy. Wiesz, coś takiego, jak ma Catherine Deneuve – taką ocenę jej stanu urody wydała rodzona siostra.
Mama nie była gorsza, bo zauważyła worki wiszące na plecach i wiotki podbródek.
Kielich goryczy przepełniła jednak ekspedientka w Rossmanie, gdy nieproszona zaczęła zachwalać zabiegi chirurgii plastycznej.
– Czyżby tak było ze mną źle? – pomyślała.
Spłoszona zaczęła w lustrze śledzić na swoim ciele oznaki upływającego czasu.
Nie znosiła powtarzania pseudoprawd w rodzaju: będzie już tylko gorzej, z wiekiem człowiek tyje, starość nie radość.
Dlatego dbała o siebie. Zazwyczaj zdrowo się odżywiała, pracowała fizycznie, od kilkunastu lat uprawiała Pięć Rytuałów Tybetańskich, a od niedawna qi gong.
Jednak coś by poprawiła…
Powoli dojrzewała do operacji plastycznej i nawet zaczęła robić wywiady wśród znajomych.
Zapytała kiedyś kuzyna z Houston:
Eliksir miłości
Był taki piękny. barczysty, wysoki brunet. i te jego ogromne, szkliste, kasztanowe oczy!!!
Dogadywaliśmy się znakomicie i nie wiadomo kiedy, stało się: zakochałam się. Powiedziałam mu o tym ze dwa razy i wtedy okazało się, że uczuciem zapałałam wyłącznie ja.
Z ogromną ulgą i nadzieją przyjęłam więc wiadomość, że na rynku ukazała się nowość, Eliksir Miłości.
Nie było na co czekać. Kupiłam go i najpierw postanowiłam wypróbować na sobie. Drżącą ręką psiknęłam sobie w nos. Działał natychmiastowo. Och, jak ja wtedy kochałam samą siebie, doceniałam, dowartościowałam. Nie było na świecie osoby tak godnej miłości jak ja sama.
W pełnym błogostanie zaległam na kanapie z pilotem w ręku. Na cały dzień. Sprawy do załatwienia stały się całkiem nieważne. Gorzej było następnego dnia rano, bo okazało się że przegapiłam wcześniej ustalony termin do lekarza.