Sposób na depresję

Dzień jest dżdżysty, mglisty, zimny. Autobus jednak szybko nadjeżdża, a ona znajduje miejsce przy oknie. Przekłada różaniec z torebki do kieszeni płaszcza, a potem obserwując przymglony świat, rysuje kwiatki na szybie.
Najukochańszy Panie Boże, jak ja lubię taką pogodę: jest nierealnie, romantycznie, tajemniczo – myśli. Nie zawsze tak było. Doskonale wie, co to depresja. To 10 lat wyciętych z jej życia. I pamięta ten przełomowy dzień.

Czterolistna koniczyna

Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że Ewa córka mojego szkolnego kolegi zmarła w Sylwestra, zamarzyła mi się wycieczka na tamten świat, bo przecież należało zasięgnąć języka i pocieszyć nieboraka. Poprosiłam Górę, żeby mi to umożliwiła i nie musiałam długo czekać.
Któregoś dnia późnym wieczorem, jak zwykle, ułożyłam się do snu. Już zasypiałam, gdy nagle znalazłam się pod sufitem. Bez trudu przeniknęłam przez ścianę i poszybowałam do góry. Czułam się nieskrępowana, swobodna, lekka. Podśpiewując przebój disco polo „Niech żyje wolność, wolność i swoboda…”, poszybowałam do góry.
– Całe szczęście, że nie ma tu moich koleżanek muzykolożek – pomyślałam – na pewno byłyby zgorszone moimi prostackimi upodobaniami.

Z tego wielkiego szczęścia wywinęłam w powietrzu dwa fikołki i skupiłam się na otoczeniu. Otulała mnie lekka mgiełka, słońce ledwo prześwitywało, czyli pogoda była akurat taka, jak lubię najbardziej.
Mój dobry znajomy, osobisty Anioł Stróż, jak zawsze, nie odstępował mnie na krok. Bił od niego złoty, blask no i spokojnie można było powiedzieć, że był piękny jak anioł.
Szybko dotarliśmy do celu.

Była to zielona kraina pełna drzew, krzewów, łagodnych pagórków pokrytych bujną trawą. Wijąca błękitna  rzeczka dopełniała całości.
– Czyżby to był raj? – pomyślałam.

Czytaj dalej

Jaśminowy cud

To wydarzyło się w czerwcu. Dzień był słoneczny, jeden z takich, kiedy od rana do wieczora na niebie nie ukazuje się ani jedna chmurka.
Wtedy człowiek myśli, żeby zostawić wszystkie sprawy i jak najszybciej dać nogę na wieś.
Tak też zrobiłyśmy, ja i moja przyjaciółka Jagoda.

Pokonałyśmy zaledwie 50 km i znalazłyśmy się w prawdziwym raju: 100 letnia drewniana chałupa z bali otoczona kwitnącą, obsadzoną wysokimi świerkami łąką. Dalej las na wzgórzu, poniżej przepływająca rzeczka.
Sielsko, anielsko.
Spragnione kontaktu z naturą szybko wypakowałyśmy bagaże i ruszyłyśmy na spacer.

Czytaj dalej

Zmarszczki

– Tobie już nie pomoże żaden krem. Może cię jedynie uratować siatka wszczepiona do twarzy. Wiesz, coś takiego, jak ma Catherine Deneuve – taką ocenę jej stanu urody wydała rodzona siostra.
Mama nie była gorsza, bo zauważyła worki wiszące na plecach i wiotki podbródek.
Kielich goryczy przepełniła jednak ekspedientka w Rossmanie, gdy nieproszona zaczęła zachwalać zabiegi chirurgii plastycznej.
– Czyżby tak było ze mną źle? – pomyślała.
Spłoszona zaczęła w lustrze śledzić na swoim ciele oznaki upływającego czasu.
Nie znosiła powtarzania pseudoprawd w rodzaju: będzie już tylko gorzej, z wiekiem człowiek tyje, starość nie radość.
Dlatego dbała o siebie. Zazwyczaj zdrowo się odżywiała, pracowała fizycznie, od kilkunastu lat uprawiała Pięć Rytuałów Tybetańskich, a od niedawna qi gong.
Jednak coś by poprawiła…
Powoli dojrzewała do operacji plastycznej i nawet zaczęła robić wywiady wśród znajomych.
Zapytała kiedyś kuzyna z Houston:

Czytaj dalej

Dziabeczka

Nie wyobrażam sobie pracy w ogrodzie bez ręcznej dziabeczki. Ma około 30 cm długości. Jest leciutka, poręczna, pomocna. istne cudeńko.

Teraz takiej samej nigdzie nie można kupić. Wyrównuję nią ziemię przy ustawianiu doniczek, wydziabuję chwasty, nagarniam ziemię do wiadra.
Po prostu jest mi niezbędna.

Zazwyczaj jeździ ze mną w „skrzynce ogrodnika”, która zawiera: widelec, sekator, ołówki, etykietki do oznaczania roślin i królową narzędzi, czyli tę małą dziabeczkę. Całe towarzystwo lokuje się na taczkach i jesteśmy gotowi do pracy.
Tak było i tego ranka, jednak z tą różnicą, że dziabki w „skrzynce ogrodnika” nie było.
Chodzę, szukam… Nie ma i już.
Co robić?
Jak zwykle prosiłam o pomoc św. Antoniego, tłumacząc mu całkiem rzeczowo: No popatrz, takie nic, taka marna dziabeczka. Chyba wiesz, że nie dam rady bez niej pracować?
Może to nieładnie, ale wypomniałam mu nawet, jak to latem wybrałyśmy się do jego Sanktuarium koło Zamościa. Stanęłam w sporej odległości od jego posągu i wprosiłam się pod jego skrzydła, tłumacząc: „Tyle lat pomagasz Jagodzie, to może i mnie weźmiesz pod opiekę?”
Tak sobie rozmyślałam, jednocześnie szukając dziabki na drugim końcu ogrodu. Nigdzie jej jednak nie było.

Czytaj dalej

Łodyżka konwalii

To był piękny majowy czas. Pogoda słoneczna, ciepła, przyjazna. Najważniejsze jednak dla niej było to, że jednocześnie kwitły i bzy, i konwalie. Kochała wszystkie kwiaty, ale być może te najbardziej i dlatego wybrała się do ogrodu botanicznego.
Lekko frunęła po alejkach, ciesząc się wiosennymi świeżymi zapachami. Kiedy dopadła do krzewów bzu, przyciągała całe kiście do twarzy i wąchała, wąchała, przymykając oczy z rozkoszy. Napełniała się tym zapachem na cały rok.

Zbliżało się południe. Upał się nasilał i pewnie z tego powodu ogród opustoszał. Ruszyła do wyjścia, wybierając ocienione alejki.
Po obu stronach jednej z nich rozpościerały się łany konwalii. Soczyście zielone liście  wyrastały jedne koło drugich, a między nimi masa łodyżek z białymi dzwoneczkami. Było tak gorąco, że nie miała siły, aby pochylić się i wąchać.
W tej chwili nie znała piękniejszego zapachu i dlatego pomyślała:
-Jak dobrze byłoby mieć je w ręce… Może by narwać. Nikogo nie ma w pobliżu…
Zaraz jednak pojawiła się następna myśl:
-Nie, przecież gdzie tylko mogę bronię przyrody.
Tak też zrobiła czyli nie zrobiła.

Czytaj dalej

 

Zdenek

Przyjeżdża do Polski z Czech. Sprzedaje na targu staroci przeróżne drobiazgi: talerzyki, kubki, wazony, kasetki. Zdenek – bo tak ma na imię – z wyglądu przypomina bezdomnego: szopa siwiejących włosów, niechlujne ubranie, przykurzone dłonie z długimi pazurami. Jednak widać, że jest lubiany przez targową społeczność.

To była niedziela. Tłumy ludzi przewalały się po alejkach w poszukiwaniu skarbów.
Przed jego stoiskiem przykucnęła kobieta. Niepozorna, niemłoda, przeciętna. Chwyciła kilka kubeczków naraz. I wtedy spojrzał na nią, a jego twarz wyrażała zachwyt.
Trzymała swoje znaleziska. Biło od niej światło, twarz stała się nieziemsko piękna. Zdenek patrzył porażony tą światłością, równie zachwycony jak ona. Nie kubeczkami jednak, ale nią.

Czytaj dalej

Barwy i zapachy

Kwiatkami zaraziłam się od sąsiada, ogrodnika i kolekcjonera. Właśnie u niego zobaczyłam po raz pierwszy przeróżne odmiany delikatnych irysów amerykańskich podobnych do ogromnych motyli o kwiatach fryzowanych, karbowanych i na dodatek z kontrastowymi bródkami.
Nie miałam śmiałości stale nachodzić go w ogrodzie, więc o zmierzchu kucałam przy ogrodzeniu i patrzyłam, patrzyłam patrzyłam… A potem śniło mi się, że idę pomiędzy łanami irysów, a one łaszą się do moich rąk…
To było około 35 lat temu i od tego czasu zbieram byliny, czyli kwiaty ogrodowe na wiele lat.
Przez mój ogród przewinęła się ogromna ilość gatunków i odmian. Im bardziej były egzotyczne, tym więcej czasu trzeba było poświęcić na ich oswojenie i rozmnożenie. Często, niestety, bez rezultatu.

Czytaj dalej

Eliksir miłości

Był taki piękny. barczysty, wysoki brunet. i te jego ogromne, szkliste, kasztanowe oczy!!!
Dogadywaliśmy się znakomicie i nie wiadomo kiedy, stało się: zakochałam się. Powiedziałam mu o tym ze dwa razy i wtedy okazało się, że uczuciem zapałałam wyłącznie ja.
Z ogromną ulgą i nadzieją przyjęłam więc wiadomość, że na rynku ukazała się nowość, Eliksir Miłości.
Nie było na co czekać. Kupiłam go i najpierw postanowiłam wypróbować na sobie. Drżącą ręką psiknęłam sobie w nos. Działał natychmiastowo. Och, jak ja wtedy kochałam samą siebie, doceniałam, dowartościowałam. Nie było na świecie osoby tak godnej miłości jak ja sama.
W pełnym błogostanie zaległam na kanapie z pilotem w ręku. Na cały dzień. Sprawy do załatwienia stały się całkiem nieważne. Gorzej było następnego dnia rano, bo okazało się że przegapiłam wcześniej ustalony termin do lekarza.

Czytaj dalej

Oczy Tereski

Tereskę poznała ze dwadzieścia lat temu. Zatrudniała ją w firmie, ale tylko do czasu, kiedy okazało się, że Tereska ma padaczkę. Musiała ją zwolnić, bo bała, się że podczas ataku może się uderzyć i zrobi sobie krzywdę.
Dawno się nie  widziały, aż tu kiedyś telefon i głos Tereski..
– Dziękuję pani za dobre serce, za wszystko co pani dla mnie zrobiła.
– Ale ja nic nie zrobiłam – odpowiedziała.
– Wysłuchiwała mnie pani cierpliwie.
I tak już zostało i nasza bohaterka zaczęła jej pomagać, ale już w bardziej namacalny sposób.
Tereska to kupka nieszczęścia: katowana przez matkę, poniewierana przez męża i teścia, ignorowana przez córkę ponoć alkoholiczkę i narkomankę. Z rodziną nie ma żadnego kontaktu, jest samiuteńka. Kiedy wybiera się do miasta, dźwiga ze sobą parę wypchanych toreb z cenniejszymi rzeczami. Może ma manię prześladowczą? Zastanawiające jest, jak to wszystko może znieść… Okazuje się, że wsparcie otrzymała w kościele.  Chodzi na posiłki dla bezdomnych, kąpie się u oo. Kapucynów i stamtąd dostaje jakieś ubrania. Żyje z nędznej zapomogi z MOPS-u i często nie starcza jej pieniędzy nawet na leki. Jak tu jej nie pomagać?

 

Czytaj dalej

Ostrzeżenie przed epidemią

Była niedziela koło południa. Wyszła z kościoła po mszy św i jak zwykle ruszyła na spacer po mieście. Dzień był słoneczny, lekko mroźny, na ulicach mało ludzi.
Szła taka spokojna, radosna, wcale nie czuła swojego ciała a jej stan najlepiej oddałyby słowa piosenki: Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba.
Zdziwiło ją jednak, że ludzie idący z przeciwka uśmiechają się do niej, a kiedy ktoś nieznajomy ukłonił się jej pomyślała, że coś jest nie w porządku z jej twarzą.
Przystanęła, wyciągnęła lusterko i sprawdziła.
Czytaj dalej

Co lubię

Zauważyłam prostą zależność, że im bardziej lubię siebie, tym lista moich „lubię” się wydłuża,
a więc:
Lubię świeże wiosenne poranki.
Lubię łagodne mżawki, bo świat jest wtedy romantyczny i nierealny.
Lubię zachody słońca, zwłaszcza nad morzem.
Lubię kaszę jaglaną, kiszoną kapustę i jabłka.
Lubię kapelusze.

Warto wierzyć

Piszę te słowa z serca, z potrzeby dzielenia się rzeczami prostymi i pięknymi.

Moje doświadczenia zaczęły się wiele, wiele lat temu. Byłam mniej niż umiarkowaną katoliczką i uważałam się za grzesznicę. Mam takie swoje własne miejsce na ziemi, które uważam za kwintesencję polskości i boskości. Lata całe nie miałam śmiałości, aby tam chodzić, bo czułam się niegodna. Powolutku jednak zaczęłam. Klęczałam na schodku przed kaplicą (no bo ja taka grzesznica) i coś tam mruczałam pod nosem do obrazu Matki Boskiej. Kiedyś jednak mnie zauważyła, bo nagle dostałam tak ogromną dawkę energii, że myślałam że się przewrócę, a przekaz był jeden: naprzód. Nic więcej. Nie dowierzałam sobie, nic nikomu nie mówiłam.

Przyjechał jednak mój brat cioteczny – misjonarz. Jemu mogłam to opowiedzieć. Przyjął to całkiem spokojnie i skomentował: Widzisz, jaka to niesamowita energia?

Po latach zrozumiałam: nie patrz do tyłu, nie rozpamiętuj przewinień, prawdziwych lub wyimaginowanych, nie rozczulaj się nad sobą – tyle jest do zrobienia dla naszych dzieci, dla Polski.

Mijał czas. Trochę o tym zapomniałam. Okresowo cierpiałam na depresję. Nadszedł więc dla mnie taki bardzo trudny okres. Dziś pamiętam tylko, że zostałam, jak na sznurku, zaciągnięta do mojego kącika w kościele. Oprócz wizerunku Matki Boskiej wisi tam Pan Jezus Ukrzyżowany. Bałam się cierpienia, nie mogłam patrzeć na to biedne ciało. Nic nie rozumiałam. Nagle przyszła myśl, że obojętne czy chcę, czy nie i tak mam swoją dawkę cierpienia. Świadomie zwróciłam się do Krzyża, pogodzona

.