Sposób na depresję

Dzień jest dżdżysty, mglisty, zimny. Autobus jednak szybko nadjeżdża, a ona znajduje miejsce przy oknie. Przekłada różaniec z torebki do kieszeni płaszcza, a potem obserwując przymglony świat, rysuje kwiatki na szybie.
Najukochańszy Panie Boże, jak ja lubię taką pogodę: jest nierealnie, romantycznie, tajemniczo – myśli. Nie zawsze tak było. Doskonale wie, co to depresja. To 10 lat wyciętych z jej życia. I pamięta ten przełomowy dzień.

Zapach fiołków

Ewa była katoliczką albo tylko tak jej się zdawało. Na msze św. chodziła z rzadka, nie spowiadała się i nie przyjmowała komunii św. Wtedy jeszcze nie wiedziała ile traci… nie znała radości, spokoju ducha, a niekiedy i słodyczy płynącej z bliskości Pana Boga.
To co się wydarzyło, świadczy o tym, że bardzo jej tego było brak.

Od paru lat w Wigilię Bożego Narodzenia wybierała się na prywatną pielgrzymkę do figury Matki Boskiej. Tak ją nazywała w myśli, chociaż droga nie była daleka, bo zabierała jej zaledwie półtorej godziny w obie strony.

Tamtej Wigilii szybko uporała się z przygotowaniami do uroczystej kolacji. Koło południa była już wolna. Kiedy zakładała kożuszek, uświadomiła sobie, ile grzechów ją obciąża i zaczęła pochlipywać. Wyciągnęła chusteczkę i wtedy pierwszy raz tego popołudnia poczuła mocny zapach fiołków.
Nie zwróciła na to uwagi, bo w tamtej chwili nie to było dla niej najważniejsze.
Brnęła po kolana w śniegu, wspinała się pod niewysoką górę.
Co chwilę wyciągała chusteczkę, bo musiała otrzeć łzy, które same płynęły.
Wreszcie dotarła na miejsce.

Czytaj dalej

Jeden gest

Za oknem było jeszcze ciemno kiedy się przebudziłam i z zadowoleniem stwierdziłam, że mogę jeszcze poleżeć. Miałam sporo do przemyślenia.

A więc leżąc, przypominałam sobie ostatnie wydarzenia: jak przypadkiem dowiedziałam się o Sodalicji Świętej Jadwigi Królowej z Wawelu (chociaż nie wierzę w przypadki!) i o tym, że jej przewodniczącą okazała się moja wieloletnia sąsiadka, o czym do tej pory nie wiedziałam!
Wcześniej nie byłam do niej przekonana, ale kiedy ją poznałam stwierdziłam, że to cudowna, radosna istota.
Rozmyślałam, jakie to dziwne, że od momentu kiedy postanowiłam napisać tekst o św. Jadwidze królowej przywędrowały do mnie trzy książki na jej temat! Same! Ja nawet nie kiwnęłam palcem w tej sprawie!
Przecież od 15 lat uczęszczam na msze św. do Katedry Wawelskiej, gdzie najczęściej stoję pod Czarnym Krzyżem ufundowanym przez św. Jadwigę i gdzie spoczywają relikwie Wawelskiej Pani…i nadal utwierdzałam się się w przekonaniu, że się mną opiekuje…
Czytaj dalej

Cień uśmiechu

Czerwiec tamtego roku był wyjątkowo upalny. Chociaż z tego powodu ledwo żyła, za wszelką cenę chciała uczestniczyć w nadchodzącym wydarzeniu: niezwykłej mszy za Polskę, odprawianej na barce na Wiśle, niedaleko Wawelu.

Dotarła na miejsce przed czasem i zajęła krzesło ustawione na utwardzonym nabrzeżu. Nie wszyscy wierni siedzieli, część stała na betonowym deptaku. Jej uwagę od razu zwróciły trzy siostry zakonne stojące z tyłu. Dwie niskie, a między nimi trzecia, wysoka, smukła i zielonkawa na twarzy. Spojrzała na nią ze współczuciem.

Po długiej i wzruszającej mszy rozpoczęła się część artystyczna. Nie miała siły w niej uczestniczyć, bo zmęczenie jej nie opuszczało. Podniosła się z krzesła, odwróciła do tłumu i ogarnęła go spojrzeniem, zatrzymując wzrok na postaciach trzech sióstr zakonnych, które stały z dłońmi złożonymi pięknie jak do modlitwy. Dłonie razem, palce skierowane prosto do góry. Jak one tak wytrzymały tyle czasu? – pomyślała.

I wtedy właśnie ta wysoka, smukła, z zielonkawą twarzą uśmiechnęła się do niej ledwie dostrzegalnie. Niewiele więcej niż cień uśmiechu.

Przez najbliższe trzy dni myśli jej krążyły wokół zakonnicy. Kołatało jej w głowie, że ta kogoś jej przypomina.
– Święta Jadwiga! – zorientowała się wreszcie – Święta Jadwiga Królowa Polski, jak ta na nagrobku w Katedrze Wawelskiej!
Przechodziła koło niego wiele razy. To dzieło Antoniego Madeyskego z 1902 roku zachwycało ją niezmiennie. Cała postać, a zwłaszcza twarz świętej była wspaniale wyrzeźbiona w marmurze karraryjskim.

Świątobliwa Królowa Jadwiga to jedna z najpiękniejszych kobiecych postaci naszej historii. To obrończyni i krzewicielka wiary katolickiej. Opiekowała się klasztorami i szpitalami, wspierała ubogich i chorych. Zdaniem najwybitniejszych historyków jest symbolem tego wszystkiego, co w tysiącletniej tradycji polskiej uchodzi za największe. Zawsze miała na uwadze dobro narodu polskiego. Wierny lud to doceniał i w ciągu wieków
darzył ją kultem. Jej dwór był ważnym ośrodkiem politycznymi, kulturalnym i skupiał elitę intelektualną tamtych czasów.
Umarła tuż po porodzie, w wieku ledwie 26 lat.
Przed śmiercią dokonała zapisu swoich kosztownych sukien, klejnotów i złota na odnowienie krakowskiego uniwersytetu. Sama pochowana została z drewnianymi insygniami królewskimi i w pozłacanej koronie wykonanej ze skóry…

Nasza bohaterka nadal snuła swoje rozważania. W swoim życiu spotkała trzy ważne dla niej Jadzie i wszystkie trzy były prawdziwymi aniołami. Lata temu zamieszkała przy ulicy Królowej Jadwigi i nawet przystanek autobusowy, na którym wysiadała, też nosi nazwę Królowej Jadwigi. Tyle zbiegów okoliczności? A może znaki?

Czytaj dalej

Anioły

Kilkanaście lat temu wpadła w moje ręce książka z zabawnym podtytułem „Praktyczny podręcznik do kontaktów z aniołami”.
Przeczytałam ją trzy razy. Nie znalazłam w niej niczego niezrozumiałego, dlatego zaczęłam robić medytacje według instrukcji tam zawartej.
Zgodnie z opisem rozpoczęłam przywoływanie aniołów do swojego życia. Wyobraziłam sobie basztę z krętymi schodami. Weszłam na taras widokowy. Tu miałam zobaczyć  światełka na horyzoncie. To miały być anioły. Teraz tylko trzeba było zaprosić je do swojego życia, ale… przypomniałam sobie, że do tego potrzebny jest most, po którym anioły mogłyby przybywać.
Wybudowałam. Marmurowy. Wyłożyłam nawet dywanami . Chciałam im jak najbardziej dogodzić.
Zadowolona zrobiłam medytację raz, a potem drugi. I nic.
Doszłam do wniosku, że nie lubią przepychu. Wobec tego rozciągnęłam most ze sznura. Anioły jako istoty zaopatrzone w skrzydła powinny sobie poradzić.

I rzeczywiście.
Zrobiłam medytację trzeci raz i… się zaczęło!

Czytaj dalej

Śmierci nie ma

Jesień tego roku była  ciepła i słoneczna. Maria właśnie wysiadła z tramwaju i weszła na cmentarz.
To było stare, zabytkowe miejsce. Wiekowe drzewa drzemały wokół równie wiekowych pomników, kapliczek, grobowców. Na ścieżkach leżało sporo liści w bajecznych, jesiennych kolorach. Cieszyła się, że nie nadążano z ich uprzątaniem, bo idąc alejką mogła szurać po nich stopami. Uwielbiała to.
Nagle zdała sobie sprawę, że się uśmiecha!
Za parę dni miał być dzień Wszystkich Świętych i zazwyczaj jej nastrój wtedy opadał. Jednak nie tego roku, chociaż szła na grób własnego syna. Zmarł równo dwa lata temu. Po niedawnym śnie  powiedziałaby raczej, że opuścił swoje ciało.

Marek był bardzo zdolny. Bez problemu ukończył studia na politechnice i jego przyszłość rysowała się fantastycznie.
Niestety w wieku 25 lat zachorował. Diagnoza była druzgocąca. To było stwardnienie rozsiane. Oboje z mężem pomocy szukali wszędzie, ale zarówno medycyna oficjalna, jak i niekonwencjonalna nie dała rady.
Marek odszedł w wieku 32 lat.
Wiadomo, że dla matek dzieci to wyjątkowe i niezwykłe istoty, więc i Marek był taki dla naszej Marii.
Tyle że on naprawdę był wyjątkowy.   W miarę postępu choroby rozwijały się u niego zdolności ponadzmysłowe. Zaczął widzieć aurę, miewał przebłyski jasnowidzenia, prorocze sny. Twierdził, że przychodzi do niego sam Pan Jezus…

Kiedy Marek zmarł Maria popadła w rozpacz. Wtedy tez zaczęła zwracać uwagę na relacje ludzi, którzy utracili bliskich. Największe wrażenie wywarła na niej opowieść sąsiadki ze wsi. Zmarła jej osiemnastoletnia córka i matka tak samo pogrążyła się w bólu i płaczu. Po jakimś czasie córka jej się przyśniła. Stała w ogromnej kałuży i powiedziała: To twoje łzy mamo, jeżeli nie przestaniesz płakać utopie się w nich.
Maria teoretycznie wiedziała, że nie należy rozpaczać, ale żal po stracie syna był tak wielki…

Gdyby nie sen sprzed tygodnia pewnie nic by się nie zmieniło.
Przyśniło się jej, że znalazła się  w złocistym zalanym światłem pokoju syna. Zachwyciły ją orientalne dywany i ściana książek. Było bardzo przytulnie. Kiedy wieszała mu firaneczki w oknie zaczęły dochodzić do niej delikatne dźwięki, coś jakby bossa nova. Wyjrzała na zewnątrz i zobaczyła ogród. Nie da się opisać, jaki był piękny: co za kwiaty, zapachy, a jakie barwy! Kilka postaci spacerowało po alejkach, ktoś nawet do niej pomachał.
Jej syn Marek wyglądał jak anioł: świetlisty, radosny,  przystojny. I całkiem zdrowy!

Czytaj dalej

Konflikt

Pilnie uczęszczam na kurs kreatywnego pisania, gdzie usłyszałam, że w tekstach musi być konflikt, bo inaczej nie będzie ciekawie i nikt tego nie będzie chciał czytać.
Ja jednak o konfliktach nie mogę pisać i postaram się zaraz wyjaśnić dlaczego.
Parę lat temu wybrałam się z koleżankami do Szczawnicy.
W nocy z piątku na sobotę miałam taki oto niezwykły sen:

Czytaj dalej

O Bożym Narodzeniu

Agnieszka była wtedy mała, jeszcze nie chodziła do szkoły. Mieszkała z rodzicami w jednym małym, zagraconym pokoju i leżała właśnie w  metalowym łóżeczku z siatką. Było Boże Narodzenie, lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Do łóżeczka przytulała się choinka, bo  tylko tam było dla niej miejsce. Nad nosem Agnieszki dyndały kolorowe ozdoby, ale nie przeszkadzało jej to.

Inne myśli zaprzątały jej głowę. Bo chociaż bardzo mała, rozmyślała o równie małym Panu Jezusku.
– Jaki on biedny. Urodzony w żłóbku, nie miał niczego… A może było mu zimno? – tak bardzo mu współczuła – Panie Jezu, ja Ci wszystko oddam! – przyrzekała.
Wygląda na to, że usłyszał, może nawet się rozczulił, bo pilnował jej przez całe życie. Nawet wtedy gdy  o nim nie pamiętała.

Żyła skupiona na wartościach materialnych. Rodziła dzieci, pracowała i chorowała. W kościele bywała z rzadka. Była katoliczką wierzącą, ale nie praktykującą

Splot okoliczności sprawił, że powróciła do Kościoła. I to bez jej specjalnego udziału. Z perspektywy czasu widzi, że to Opatrzność  tak nią kierowała.

W Kościele znalazła uzdrowienie, pociechę, radość.

Chodziła  do swojego ulubionego kącika pod krzyżem. Zazwyczaj nikogo tam nie było. Mogła się skupić na modlitwie, a może po prostu na trwaniu? Często odlatywała myślami, a potem miała wrażenie, że nie wie, gdzie była. Zawsze ogarniał ją tam ogromny spokój i radość, także spokojna.

Aż kiedyś rozmodlona i w wielkim uniesieniu, z głębi serca, powiedziała do Pana Jezusa:

Angel

Wczesna wiosna to dla niej czas pracy. Jest ogrodniczką. Chodzi po ogrodzie, wyciąga roślinki spod okrycia, liczy straty i zastanawia się, co najpierw sadzić do doniczek, a  co może poczekać. Czasem wyczerpana ma wrażenie, że jej stan psychiczny jest zagrożony.

– Chyba wpadam w obłęd – myśli.
Któregoś dnia usłyszała:
– Nie przejmuj się, jesteśmy z tobą, pomagamy ci.
Natychmiast zadzwoniła do przyjaciółki i zapytała:
– Lucyna, to chyba schizofrenia?
– Nie, nie schizofrenia, nie przejmuj się, bo ja też słyszę podobnie jak ty.
To ją uspokoiło na chwilę, ale szybko zadała sobie pytanie:
– No dobrze, ale kto mi pomaga?
To co wydarzyło się  w najbliższą niedzielę być może było odpowiedzią na to pytanie Z powodu  wiosennego napięcia obudziła się o 4 rano. Postanowiła iść na mszę, która miała być odprawiana przy relikwiach św. Jadwigi do Katedry Wawelskiej na godz. 7
O szóstej rano była już w centrum, by delektować się niezwykle pięknym o tej porze Krakowem.

Smak światłości

szkic serduszka
ładne serduszka, żałujcie że nie widzicie

Nie tak dawno z grupą przyjaciół zwiedzała Rydlówkę – miejsce, w którym Stanisław Wyspiański wiele, wiele lat temu znalazł inspirację do „Wesela”. Dawniej dom prywatny, teraz muzeum. To była cudowna stara drewniana chałupa, a może nawet dworek, w którym wszystko ją zachwycało. Najpierw droga wysypana żwirkiem, stare drzewa, półdziki ogród. Żadnej nowoczesności czy minimalizmu. Znalazła się w dawnym, czarownym i romantycznym świecie. Sama ekspozycja złożona z pamiątek, obrazów, starych sprzętów.

Sam profesor Jan Rydel, prawnuk Lucjana Rydla, oprowadzał ich po muzeum i znakomicie wprowadzał w nastrój okresu Młodej Polski. Odnalazła tam atmosferę dawnej wsi. Było tam wszystko, co kocha:

Czytaj dalej

Basia i magnolie

Ależ piękne te magnolie. Mają ogromne, cieniowane kwiaty, a przy tym są kruche i delikatne. A jak pachną! I wcale mnie nie dziwi, że symbolizują szlachetność. Kiedy tak na nie patrzę, czuję się tak, jakbym wzlatywała do nieba. To nieziemski widok. Moja magnolia ma kwiaty ciemnoróżowe, a u sąsiadów kwitnie jasnoróżowa. Nie mogę się zdecydować która ładniejsza…

Teraz właśnie przyszła do mnie taka myśl: ,Jesteś na właściwym miejscu i we właściwym czasie’
Chyba to odpowiedź na moje niedawne rozważania. Bo też jest mi już bliżej niż dalej do kresu…
Śmierci to ja się nie boję. Nigdy się nie bałam, bo mam czyste sumienie. Całe życie poświęciłam rodzinie: gotowałam, sprzątałam, prałam …I ciągle ci goście zapraszani przez mojego męża…

Czytaj dalej

Przed obrazem Pana Jezusa Miłosiernego

Przed laty Natalka nie zawsze biegła do kościoła jak na skrzydłach. To właśnie była taka niedziela. Szła niechętnie. Kiedy jednak otworzyła ciężkie drzwi wejściowe, oczy jej napełniły się łzami. Ledwo widziała drogę. Ale nie martwiła się tym. Lucyna objaśniła jej, że to 'dar błogosławionych łez’. Łez oczyszczenia. Miała wrażenie, że to łzy jej duszy.

Jak zawsze najpierw poszła do kaplicy, gdzie jest wystawiony obraz Pana Jezusa Miłosiernego i św. Faustyny. Tam przydarzyła się jej rzecz niezwykła.
Po prostu ponadnaturalna.
Uklękła i zaczęła się modlić. Marnie jej to wychodziło, bo ludzi było dużo i nie mogła się skupić. Modliła się w intencji swojego zmarłego taty i kuzyna Gabrysia, który popełnił samobójstwo. Głowę opuściła, bo nie miała śmiałości wpatrywać się w święte oblicze. Na chwilę jednak, dosłownie na chwilę musnęła wzrokiem obraz Pana Jezusa
I wtedy…

Kameduli z Bielan piorunochronem Krakowa

– Krakowianie, czy wiecie, dzięki komu wasze miasto stoi bezpieczne i nienaruszone przez tyle stuleci? To kameduli są waszym piorunochronem – przed laty uświadomił nam kardynał Karol Wojtyła, kiedy jeszcze nie był papieżem.

Może za rzadko o tym pamiętamy?

Majestatyczny zespół klasztorny usadowił się poza miastem na malowniczej Srebrnej Górze w dzielnicy Bielany. Dawnymi czasy bywały tu koronowane głowy: Marysieńka, król Jan III Sobieski, król Władysław, Jan Kazimierz, Stanisław August Poniatowski.
Od stuleci mieszkają tu mnisi pustelnicy. Z dala od świata, w samotności i ascezie służą Bogu i całemu rodzajowi ludzkiemu.

Mieszkają w osobnych celach- domkach, eremach. Żyją według ustanowionych przed wiekami surowych zasad. Odrzucają wszystko, co przeszkadza w zbliżeniu do Boga. Na ich życie składa się: modlitwa, milczenie, samotność, post, lektura, kontemplacja i praca fizyczna.
Noszą białe habity, a zgodnie z tradycją golą głowy i zapuszczają brody.

Mężczyźni mają tu wstęp zawsze, ale kobiety tylko dwanaście razy w roku. Zastrzegł to w testamencie fundator klasztoru, Mikołaj  Wolski. Erem otoczony jest kilkuhektarowym lasem, a cały teren ogrodzony kamiennym murem. To tajemnicze miejsce. Kto nie chciałby zobaczyć mnichów żyjących jak przed wiekami?

Gutek

W tym roku mamy ogromną choinkę. Ależ ona pachnie! Ubrałyśmy ją wspólnie z Hanką, moją siostrą. Ja mam już piętnaście lat, ale Hanka jest mała. Wreszcie możemy spokojnie usiąść. Teraz już zapanował w naszym domu spokój. Ostatnio u nas się działo, oj działo…
Na kolana położyłyśmy starą encyklopedię babci i na kartkach rysujemy Gutka.

Gutek to kotek, którego przygarnęliśmy dwa lata temu. Mieliśmy wtedy srogą, śnieżną zimę i od dłuższego czasu temperaturę -20 stopni.
Pewnego wieczoru jak zwykle odrabiałyśmy lekcje z pomocą mamy. Nagle usłyszałyśmy cichutkie, żałosne  miauczenie.
– Chyba nam się zdawało – odezwała się mama.
Miauczenie powtórzyło się i wtedy zaczęłyśmy szukać kotka. Po odsłonięciu zasłony okazało się, że biedaczek jest po drugiej stronie okna. Stał na tylnych łapkach, przednimi opierał się o szybę i żałośnie wzywał pomocy. Czyżby wyrzucono go na mróz? Od razu go poznałyśmy. Był to kotek sąsiadów. Cała tamta rodzina nie była skora do rozmów i dlatego nie wiedziałyśmy jak ma na imię…
Jak mogłyśmy go nie wpuścić do domu?
Kotek był przemarznięty. Dobrze, że trafił do nas.

Tak to w naszym domu i życiu pojawił się Gutek. Od razu nadałyśmy mu takie imię. Dobrze wyczuł kiedy się u nas pojawić. Kilka dni wcześniej tata się od nas wyprowadził. Mama uśmiechała się prawie jak zwykle, ale ja widziałam, że nadrabia miną i popłakuje po kątach…
Babcia tak to skomentowała: świetnie, że macie nowego domownika. Mama jest zmuszona zająć się nim i nie myśli o ostatnich wydarzeniach…

Anioł z Kleparza

Nastała jesień i niestety moje samopoczucie zaczęło szwankować. Trzeba było się ratować. Oznaczało to, że muszę iść na zakupy na Stary Kleparz.
Kleparz to kultowe krakowskie targowisko. Teraz to przyjemne, czyste, zadbane miejsce. Chodzę tam jak do rodziny, bo mam ulubionych sprzedających, z którymi znamy się od lat. Wymieniamy się nowinkami ze świata i ze swojego życia. Gdyby nie te pogaduszki zakupy robiłabym bardzo szybko, no ale jak można nie poplotkować co nieco?

Tamtego dnia uginałam się już pod ciężarem dwóch wypchanych siatek. Chciałam sobie ulżyć i wsparłam je na stole, przy którym młoda kobieta o świetlistej twarzy sprzedawała biżuterię. Wisiorki, kolczyki, bransoletki w różnych kolorach i kształtach. Wszystko to zrobione z żywicy z zatopionymi wewnątrz maleńkimi kwiatkami. Biżuteria była przepiękna.
Niestety mieliśmy chłodną pogodę, klientów mało…
Zmęczona dźwiganiem siatek oglądałam, podziwiałam i usiłowałam pomagać w sprzedawaniu.
Nie za bardzo było komu, więc zaczęłyśmy rozmawiać.

To było niesamowite. Od razu się rozumiałyśmy. Dużo opowiadała o sobie. Mieszkała w Grecji, Turcji, a niebawem wyjeżdża do pracy w Irlandii. Nie tylko wytwarza biżuterię, ale też maluje obrazy. Jej trzynastoletni syn zostaje w Polsce i widziałam, że to nie daje jej spokoju.

Sen?

Agnieszka nie mogła zasnąć. Wierciła się w łóżku. Przewracała się w raz na lewy bok, raz na prawy.
Jej myśli szalały.
Tyle zagrożeń jest na świecie: katastrofy, trzęsienia ziemi, powodzie. A teraz jeszcze panosząca się zaraza.
Agnieszka nie nazywa zarazy po imieniu, nie chce jej dawać tej satysfakcji. To przez nią na całym świecie zachodzą zmiany i panuje niepokój.

Godziny mijały, na zegarku stojącym koło łóżka była już północ. Nie pomagały mudry ani kubek melisy przed snem. W akcie rozpaczy pomyślała:

– Podobno każdy ma anioła stróża. Jeżeli to prawda, to dlaczego mi nie pomożesz?

I nagle w pokoju coś zapachniało: fiołkami czy różą? Jednocześnie zauważyła obłoczek, który przycupnął na brzegu jej łóżka.
Rozległ się ledwo dosłyszalny głos, może w głowie, a może naprawdę:

– Wreszcie sobie o mnie przypomniałaś. -Stale jestem blisko i chcę ci pomóc. Musisz tylko wyrazić życzenie.

Obłoczek zawirował, zapach się zmienił chyba na konwalie.

Nadal słyszała głos:
– Po co stale rozmyślasz o wszystkich nieszczęściach świata? Czy nie znasz prostej zasady: gdzie kierujesz swoje myśli, na takim świecie żyjesz? Wiadomo, że trzeba się co nieco orientować w tym co się dzieje, ale staraj się być jedynie obserwatorem. Ty sama, tak jak wszyscy ludzie, masz zdolność kreacji i wpływania na losy świata!

Agnieszkę nagle olśniło:
-No tak, jakie to proste: przecież z dobrych myśli wypływają dobre słowa, a z dobrych słów dobre czyny.

Anielska postać stawała się bardziej widoczna. Złota gwiazda na jej czole była coraz jaśniejsza i mocno rozświetlała cały pokój.

Opieka pani Marii

Jakie to było szczęście, kiedy zaczęłam studiować i znalazłam pokój do wynajęcia w samym centrum Krakowa! Mieszkanie było bardzo duże. Mieściło się na pierwszym piętrze starej kamienicy blisko Uniwersytetu Jagiellońskiego. Właścicielka, pani Maria, zajmowała trzy duże pokoje od frontu. Dla nas, studentek, przeznaczona była dawna służbówka, której okno wychodziło na podwórko. Prowadziły do niej osobne schody.

Mieszkanie od dawna nie było odnawiane, a przez to mroczne. Nosiło ślady dawnej świetności: piękne XIX-wieczne meble, stare lampy, skrzypiące drewniane podłogi… Na ścianach mnóstwo szkiców i obrazów przyjaciół domu, Józefa Mehoffera i Jacka Malczewskiego. Stare regały w ogromnym holu uginały się pod równie starymi księgami.
Zawsze miałam sentyment do antyków, rzeczy z duszą. Wspaniale spało się na starym łóżku, świetnie siedziało się przy wiekowym stole albo na aksamitnym fotelu.

Jak się dowiedziałam, tata pani Marii był nie lada osobistością – prymariuszem szpitala św. Łazarza. Bardzo znanym i cenionym w kręgach elity Krakowa. Leczył ludzi również z gruźlicy, o czym wspominał w swojej książce Emil Zegadłowicz.

W czasie, kiedy mieszkałam u pani Marii, nie doceniałam tego, że trafiłam do miejsca z tak znamienitą przeszłością. Niedawno dopiero dotarło do mojej świadomości, że przecież Jacek Malczewski urodził się w tym samym mieście co ja i był ochrzczony w tym samym kościele. Pozornie te fakty nie mają ze sobą żadnego związku. Być może miałoby tu zastosowanie pojęcie synchroniczności Junga?

Pani Maria była dobroduszna, uśmiechnięta i już niemłoda. Szczupła, wysoka, w długich spódnicach i z koczkiem nad karkiem. Codziennie chodziła na mszę świętą do Kapucynów, a do nas zaglądała rzadko. Kiedy teraz o niej myślę, widzę ją jako anielską istotę.

W mieszkaniu pani Marii mieszkałam dwa lata. Potem nasze drogi się rozeszły. Wyszłam za mąż, urodziła mi się córeczka. I wtedy właśnie zaczęła mi się śnić pani Maria: bardzo często i bardzo intensywnie. Trwało to parę miesięcy i nagle urwało się. Nie dawało mi to spokoju i kiedy córeczka miała pół roku, wzięłam ją ze sobą i poszłam do pani Marii.

Białe serduszka

Tylko płot oddziela mnie od sąsiadek – Sióstr Misjonarek. Mam w ogrodzie mnóstwo bylin, czyli kwiatów na wiele lat. Kwitną od wczesnej wiosny do późnej jesieni, a niektóre, jak na przykład ciemierniki, nawet podczas ciepłych okresów zimą. Z ogromną przyjemnością w każdą sobotę daję siostrom bukiet lub bukiety. To zależy od tego, czy mam kwiaty do wyboru.
Siostra Alicja ustawia je pod obrazem Matki Boskiej, a potem przysyła mi zdjęcie z podziękowaniami i zapewnieniem, że pamiętają o mnie w modlitwie.
– Proszę nie dziękować, dla mnie to przyjemność – odpowiadam
– Ale my lubimy dziękować – zapewnia siostra Alicja
Tak więc stanęło na tym, że ja ofiarowuję im kwiaty i nie przeszkadzam dziękować.
W ostatni piątek nad ranem miałam sen. Śniły mi się białe serduszka na niebieskim tle. Kolor niebieski był przepiękny: nie kobalt, nie jasny niebieski , tylko mocny, żywy, świetlisty. Tylko tyle albo aż tyle. Bo razem ze snem przyszły niezapomniane odczucia szczęścia, błogostanu, radości…
Przepełniłam się nimi na cały dzień. Można powiedzieć, że wprawiły mnie w ekstazę. Fruwałam po ogrodzie i opowiadałam komu mogłam o tym, co mi się przyśniło. Ta opowieść nie ominęła również koleżanki Małgosi. Dopiero ona skomentowała mój sen:

Czytaj dalej

Dobra rada

– Józiu, nie przyjeżdżaj teraz do Krakowa. Jest tak upalnie, że ledwo żyję. Jak zwykle zdążyłam się  napracować w tym roku. Leżę na kanapie i wszystkie uroczystości oglądam w telewizji. Nigdzie nie chodzę. Poza tym tyle się słyszy o zamachach na całym świecie…
Tak doradziłam bratu ciotecznemu z Houston, który koniecznie chciał wziąć udział w Światowych Dniach Młodzieży pod  koniec lipca 2016 roku.

Sama  jednak  opuściłam kanapę.
Najpierw wybrałam się do Katedry Wawelskiej. Dotarłam tam dwa dni po wizycie papieża. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam tak cudownego bukietu. Miał około dwa metry wysokości. Utrzymany w błękitnej tonacji utkany był z ogromnej ilości przeróżnych kwiatów.
Po prostu cudo!

Potem uległam namowom przyjaciółki i wybrałam się z nią na drogę krzyżową na krakowskie Błonia. Ledwo tam dokuśtykałam. Na szczęście znalazłam miejsce siedzące na trawniku pod drzewem.
Zmęczenie powoli ustąpiło, a jego miejsce zajęła ogromna radość. Pod koniec drogi krzyżowej oczywiste było, że na tym nie poprzestaniemy.
Ruszyłyśmy ze wszystkimi do Rynku Głównego. Znalazłyśmy się w strumieniu ludzi. W przeciwną stronę płynął drugi strumień. Nieznajomi przybijali piątkę, ktoś stał na poboczu i częstował jabłkami. Całą drogę śpiewaliśmy. Byłyśmy jak uskrzydlone. Wtedy nie czułam już absolutnie żadnego zmęczenia. Od młodzieży udzieliła nam się radość, życzliwość i beztroska.

Czytaj dalej

Mnich w rudych szatach

Nie miałam pojęcia, w jakiej niezwykłej uroczystości będę uczestniczyć tego dnia.
To była niedziela cztery lata temu. Dzień bardzo ciepły, słoneczny, zupełnie nie czułam jesieni, która już nadeszła.
Jak każdej niedzieli pobiegłam na mszę św. Zdziwiło mnie, że w Katedrze Wawelskiej zastałam nieprzebrane tłumy. Okazało się, że przyjechała delegacja z Węgier, aby podziękować Polakom. W  szczególności krakowianom, za ogromną  pomoc udzieloną im sześćdziesiąt lat temu w czasie rewolucji węgierskiej.
To było takie wzruszające…
Sześćdziesiąt lat po fakcie!!!
Nie zapomnieli, pamiętali, , dziękowali.

Udzielił mi się wzniosły nastrój i muszę  przyznać, że zamiast uczestniczyć w mszy św. uniosłam się na różowej chmurce fantazji.

W swoim życiu naczytałam się przeróżnych jasnych przepowiedni dotyczących losu Polski. Oczami wyobraźni zobaczyłam nasz kraj od morza do morza, od Bałtyku do Morza Czarnego. Nie była to sama Polska, ale unia : Węgry, Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina, Słowacja, Węgry…Na swoich terenach kraje te zajęły się uprawami ekologicznymi. Powracały do dawnych, zapomnianych odmian drzew, warzyw, zbóż. Widziałam kwitnące rolnictwo. Jak okiem sięgnąć wszędzie  zieleń skąpaną w blasku słońca.
Była to zachwycająca kraina miodem i mlekiem płynąca.
Ale cóż w tym dziwnego. Polacy to szlachetny, dzielny, niezłomny naród. I wierzący, bo Polska to nadal ostoja wiary. Było dla mnie oczywiste, że bez pomocy  Boga spełnienie moich marzeń byłoby niemożliwe.

Takie to myśli pojawiały się w mojej głowie na mszy św. w sercu Polski czyli na Wawelu.

Czytaj dalej

Przyjaciółka

– Lusia, zaczęłaś nosić ciuchy w moich kolorach – zdziwiłam się ostatnio.
Niezbyt mądrze, bo przyjaźnimy się od siedemnastu lat i siłą rzeczy upodabniamy się do siebie.
Ona zewnętrznie, a ja, mam nadzieję, wewnętrznie.

Lucyna jest żywym przykładem, jak powinien żyć katolik. Zawsze jest skora do pomocy. Zostawi wszystko i pobiegnie ratować jakiegoś nieboraka. Zna przeróżne domowe sposoby na ratowanie zdrowia. Wie, które punkty przyciskać przy bólu głowy, jakie ziółka na co, jak stawiać bańki. To prawdziwy mąż opatrzności. Całe szczęście, że ona sama ma niezłe zdrowie, bo kiedy namawiam ją na badania odpowiada beztrosko:
– Jakoś przeżyję do śmierci.
I na żadne badania nie idzie. Nie da się ukryć, że i mnie, i innym osobom z jej otoczenia w końcu udzieliło się jej stanowisko. Doktor Jadzia ją popiera:- Oczywiście, trzeba dbać o siebie i nie przejmować się.

Mojej przyjaciółce zawdzięczam bardzo dużo: przylgnięcie do Pana Boga i powrót do kościoła katolickiego.
A było to tak:
Jeździłyśmy razem na wakacje nad morze. Ona oczywiście w niedziele wybierała się na mszę św. Ja wtedy nie czułam potrzeby, ale żeby jej nie sprawić przykrości, zaczęłam jej towarzyszyć.
To było w Łebie. Mszę św. odprawiał starszy ksiądz podobny do mojego taty. Pamiętam jego mądre słowa…
To był przełom. Potem do kościoła chodziłam nie z obowiązku, ale z potrzeby serca.
Jednak po pięciu latach znajomości miałam do niej pretensje:

Czytaj dalej

Anioł Stróż Polski

droga do nieba W tym roku, pomimo zarazy, wybrałyśmy się z moją przyjaciółka Lucyną w Bieszczady. Wycieczka udała się znakomicie: pogoda, nocleg, zwiedzanie. Kiedy zamknę oczy i myślę o tym wyjeździe, widzę tylko słońce. Może to za sprawą niezwykłego spotkania…
Bo w drodze powrotnej uparłam się, że musimy jechać do Przemyśla. Miewam takie silne nakazy wewnętrzne.

Dzień był wyjątkowo upalny jak na koniec września. Spacerowałyśmy po mieście i w zachwycie podziwiałyśmy strome uliczki, malownicze podcienia i kościoły. Jest tam dużo ogromnych kościołów ,co mnie zaskoczyło, bo Przemyśl to nieduże miasto.

Dosyć już zmęczone dotarłyśmy do najstarszych zakątków w mieście w okolice katedry.
I nagle…

Zobaczyłam skąpanego w słońcu Anioła Stróża Polski. Stał na postumencie, podpis był widoczny z daleka, więc od razu było wiadomo, z kim ma się do czynienia.*

– O mój kochany! – ucieszyłam się na głos, bo mogłam sobie na to pozwolić. Wiedziałam, że Lucyna nie będzie się ze mnie śmiała, a poza tym byłyśmy same.

Dopiero po powrocie do domu dowiedziałam się o nim więcej.
Otóż trzeciego maja 1863 roku, po upadku powstania styczniowego, na ulicach Przemyśla ukazał się niezwykły młodzieniec. Ubrany był z wiejska, ale promieniował światłem. Zdumiewało, że posługiwał się uczonym językiem. Opowiadał o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Polski.
Wtedy to przepowiedział, że papieżem zostanie Polak i od tego czasu będzie wzrastać znaczenie naszego kraju. Mówił, że Pan Bóg dopuścił tak wielkie cierpienie narodu polskiego, aby zmazać jego grzechy. Mówił, że Pan Bóg szczególnie ukochał Polskę jako ostoję wiary!!!

Czytaj dalej

Widzenie

Trudno powiedzieć, jak wysoka była to postać : pięćdziesiąt a może sto metrów?
Ogromny, młody, niezwykle urodziwy mężczyzna.
Na równo przyciętych blond włosach miał nałożoną niedużą, złotą koronę.
Przy boku krótki, chyba, miecz.
Spódniczka sięgająca do połowy ud odsłaniała mocne nogi.
Cała postać spowita była w złocistą poświatę. Czułam niezwykłą energię, jaką przesyłała mi ta Postać.

Nie, nie był to sen. To było krótkie widzenie. Na mgnienie oka. Na dziedzińcu wawelskim i to w biały dzień.
Jednocześnie, bez słów, zrozumiałam, że mnie obroni.
A miał przed kim, bo akurat popadłam w szpony uzdrowicielki duchowej. Sprytnie manipulowała emocjami swoich klientów. Pewien lekarz holistyczny opowiadał mi, że pracownica UJ musiała iść na półroczny urlop zdrowotny po kontaktach z tą panią. Dziwił się, że ja tak łagodnie przeżyłam jej „leczenie”

 

Czytaj dalej

Twarda sztuka

– Zosiu, Zosiu, chodź tu zaraz. Zobacz jak ta pani pięknie wygląda, a ma skończone dziewięćdziesiąt jeden lat.

Tak pani Krysia niedawno była witana przy rejestracji w przychodni. Lekarz zareagował podobnie, bo kiedy ją zobaczył, zamiast skupić się na chorobie rozmarzył się:
– Gdybym ja tak wyglądał w pani wieku…

Pani Krysia to twarda sztuka. Ma wyrobione zdanie na każdy temat i lubi krytykować. Kiedy jej tłumaczę, że każdy ma jakieś swoje fioły, ona rezolutnie odpowiada:
– Ja nie, ja mam same bratki.

Jest niezwykle żywotną osobą. Cały czas ma coś do zrobienia i w domu, i w ogrodzie. Jesienią tego roku weszła na jabłonkę, bo nie mieściło jej się w głowie, że owoce mogą się zmarnować. Nie byłam obecna przy tym wydarzeniu i nie wiem, kto jej pomógł zejść. Czy Marysia, która robi zakupy, czy Basia albo Tadzio pomagający jej w ogrodzie. Bo pani Krysia ze wszystkimi się przyjaźni, do każdego zagada, podzieli się czym może.

No cóż, nawet taka niezła, silna maszyna kiedyś wysiądzie. Właśnie teraz, w czasie zarazy musiała mieć zmieniony rozrusznik w sercu. Początkowo przekładano termin, co wywoływało we mnie pewien niepokój.
Gdzież miałam szukać pociechy jak nie u Pana Boga. Tak mu tłumaczyłam:

Czytaj dalej

Piórko

Piórko
Nie tak dawno moja koleżanka Piękna Ewa była zafascynowana piórkami.
Tak, piórkami.
Twierdziła, że znajduje je wszędzie koło siebie. Rzekomo miały świadczyć o obecności aniołów.
– Eee – pomyślałam. Przecież w Krakowie nietrudno o piórka. Mamy mnóstwo ptaków, nie tylko gołębi.
Muszę przyznać, że w duchu podśmiewałam się z Ewy.
Trwało to tylko dwa dni.

Bardzo rzadko proszę o cokolwiek Wyższe Sfery, ale ten dzień, Niedziela Wielkanocna, był wyjątkowy. Wyszłam z kościoła wzmocniona na duszy i szczęśliwa. I może dlatego rzuciłam w myślach prośbę do aniołów: Moi kochani, ja wiem, że jesteście. Proszę Was o jakiś znak. Chciałabym coś znaleźć…

Czytaj dalej

Obrazek

– Robisz dobra robotę – tak przyjaciółka Lucyna oceniła moją działalność na plotkarskim portalu Pomponik.
Spojrzałam na nią zdziwiona
– A cóż ja takiego robię?
Przecież to nic nadzwyczajnego. Brałam tylko w obronę osoby, które atakowano na internecie. Wiadomo, że nie wszystkie, a takie które ceniłam za ich dokonania. Nieważne była dla mnie ich poglądy polityczne. Stawałam w obronie Jana Pawła II, Grażyny Szapołowskiej czy Daniela Olbrychskiego.
Tak było i tamtej niedzieli na przedwiośniu. Interia wzięła na tapetę młodą i piękna francuską aktorkę. Ponoć znakomicie się zapowiadała, ale zrezygnowała z kariery i wstąpiła do zakonu Józefitek. Z komentarzy kochanych rodaków można było wysnuć jeden wniosek, że to schizofreniczka.

Wstałam za późno, a na dodatek tego ranka nie miałam głowy do napisania odpowiedniego komentarza. Wkleiłam jedynie mój tekst pt. „Mieszkanie moich sąsiadek”, traktujący właśnie  o zakonnicach, chociaż nie o Józefitkach i pobiegłam do kościoła.
W kościele, jak zwykle, najpierw poszłam do kaplicy z obrazem Pana Jezusa Miłosiernego i św. Faustyny. To właśnie tam miewam nieraz piękne, niezwykłe odczucia.
– Dawno już się nic takiego nie wydarzyło – pomyślałam z żalem.
Wtedy usłyszałam głos wewnętrzny :
– Zwracaj dzisiaj baczną uwagę na wszystko, co się będzie działo wokół ciebie.

Czytaj dalej

Poparzona ręka

Wylałam sobie na rękę wrzący olej. Akurat w środku ogrodowego sezonu, to znaczy kiedy mam najwięcej pracy. Gdybym od razu doceniła powagę sytuacji, wszystko byłoby w porządku. Ja jednak na tę poparzoną rękę założyłam dwie pary rękawic i poszłam wyrywać chwasty. Nic dziwnego, że napuchła, zrobiła się fioletowa i zaczęła bardzo boleć.
Nie było wyjścia, trzeba było jechać do lekarza. W taksówce ból się nasilił. Nie wiedziałam, co z nią zrobić, gdzie ją położyć. Ręka strasznie bolała.
Całe szczęście, że przypomniały mi się słowa mojej przyjaciółki Jagody o cierpieniu Pana Jezusa, które podobno się nie skończyło.
Jak dziś pamiętam, że położyłam prawą, poparzoną rękę na prawym kolanie, zamknęłam oczy i zagłębiłam się w sobie.  W myślach powiedziałam :

 

Czytaj dalej

Różowe Światło

Dzień był paskudny. Nie dosyć że lało, to było przeraźliwie zimno. Moja przyjaciółka Sława w końcu dopchała się do zatłoczonego tramwaju. Co z tego jeżeli za chwilę okazało się, że stoi obok wyjątkowo nieprzyjemnego mężczyzny. Był już podchmielony, wszystko mu przeszkadzało, rozpychał się i przeklinał. Co tu zrobić? Sława nie chciała przeciskać się w tłumie, więc tylko odwróciła się do niego tyłem. Nie wierzyła w bajki. Przypomniała sobie jednak, o czym rozmawiała poprzedniego dnia z koleżanką. Zamknęła oczy, skoncentrowała się i zastosowała metodę, o której dopiero co usłyszała. Po prostu w  wyobraźni otoczyła go różowym światłem miłości.
Nie minęła chwila a facet nie dosyć, że się uspokoił, to zaczął ją przepraszać! Po południu oszołomiona i szczęśliwa opowiedziała mi o tym zdarzeniu.

Od tej pory obie otulamy Różowym Światłem Miłości najpierw rodzinę, przyjaciół, a również i tych, z którymi trudno nam się dogadać. Otaczamy nim Polskę i całą kulę ziemską. Wszystkie żyjące istoty, rośliny i zwierzęta…
Wiemy, że światło to największa siła. Nie zna pojęcia walki. Ono tylko niweluje niskie wibracje i samo najlepiej wie, gdzie jest najbardziej potrzebne. Żeby proces był skuteczny, same musimy być w dobrej formie.

 

Czytaj dalej

Czterolistna koniczyna

Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że Ewa córka mojego szkolnego kolegi zmarła w Sylwestra, zamarzyła mi się wycieczka na tamten świat, bo przecież należało zasięgnąć języka i pocieszyć nieboraka. Poprosiłam Górę, żeby mi to umożliwiła i nie musiałam długo czekać.
Któregoś dnia późnym wieczorem, jak zwykle, ułożyłam się do snu. Już zasypiałam, gdy nagle znalazłam się pod sufitem. Bez trudu przeniknęłam przez ścianę i poszybowałam do góry. Czułam się nieskrępowana, swobodna, lekka. Podśpiewując przebój disco polo „Niech żyje wolność, wolność i swoboda…”, poszybowałam do góry.
– Całe szczęście, że nie ma tu moich koleżanek muzykolożek – pomyślałam – na pewno byłyby zgorszone moimi prostackimi upodobaniami.

Z tego wielkiego szczęścia wywinęłam w powietrzu dwa fikołki i skupiłam się na otoczeniu. Otulała mnie lekka mgiełka, słońce ledwo prześwitywało, czyli pogoda była akurat taka, jak lubię najbardziej.
Mój dobry znajomy, osobisty Anioł Stróż, jak zawsze, nie odstępował mnie na krok. Bił od niego złoty, blask no i spokojnie można było powiedzieć, że był piękny jak anioł.
Szybko dotarliśmy do celu.

Była to zielona kraina pełna drzew, krzewów, łagodnych pagórków pokrytych bujną trawą. Wijąca błękitna  rzeczka dopełniała całości.
– Czyżby to był raj? – pomyślałam.

Czytaj dalej

Jaśminowy cud

To wydarzyło się w czerwcu. Dzień był słoneczny, jeden z takich, kiedy od rana do wieczora na niebie nie ukazuje się ani jedna chmurka.
Wtedy człowiek myśli, żeby zostawić wszystkie sprawy i jak najszybciej dać nogę na wieś.
Tak też zrobiłyśmy, ja i moja przyjaciółka Jagoda.

Pokonałyśmy zaledwie 50 km i znalazłyśmy się w prawdziwym raju: 100 letnia drewniana chałupa z bali otoczona kwitnącą, obsadzoną wysokimi świerkami łąką. Dalej las na wzgórzu, poniżej przepływająca rzeczka.
Sielsko, anielsko.
Spragnione kontaktu z naturą szybko wypakowałyśmy bagaże i ruszyłyśmy na spacer.

Czytaj dalej

Dziabeczka

Nie wyobrażam sobie pracy w ogrodzie bez ręcznej dziabeczki. Ma około 30 cm długości. Jest leciutka, poręczna, pomocna. istne cudeńko.

Teraz takiej samej nigdzie nie można kupić. Wyrównuję nią ziemię przy ustawianiu doniczek, wydziabuję chwasty, nagarniam ziemię do wiadra.
Po prostu jest mi niezbędna.

Zazwyczaj jeździ ze mną w „skrzynce ogrodnika”, która zawiera: widelec, sekator, ołówki, etykietki do oznaczania roślin i królową narzędzi, czyli tę małą dziabeczkę. Całe towarzystwo lokuje się na taczkach i jesteśmy gotowi do pracy.
Tak było i tego ranka, jednak z tą różnicą, że dziabki w „skrzynce ogrodnika” nie było.
Chodzę, szukam… Nie ma i już.
Co robić?
Jak zwykle prosiłam o pomoc św. Antoniego, tłumacząc mu całkiem rzeczowo: No popatrz, takie nic, taka marna dziabeczka. Chyba wiesz, że nie dam rady bez niej pracować?
Może to nieładnie, ale wypomniałam mu nawet, jak to latem wybrałyśmy się do jego Sanktuarium koło Zamościa. Stanęłam w sporej odległości od jego posągu i wprosiłam się pod jego skrzydła, tłumacząc: „Tyle lat pomagasz Jagodzie, to może i mnie weźmiesz pod opiekę?”
Tak sobie rozmyślałam, jednocześnie szukając dziabki na drugim końcu ogrodu. Nigdzie jej jednak nie było.

Czytaj dalej

Oczy Tereski

Tereskę poznała ze dwadzieścia lat temu. Zatrudniała ją w firmie, ale tylko do czasu, kiedy okazało się, że Tereska ma padaczkę. Musiała ją zwolnić, bo bała, się że podczas ataku może się uderzyć i zrobi sobie krzywdę.
Dawno się nie  widziały, aż tu kiedyś telefon i głos Tereski..
– Dziękuję pani za dobre serce, za wszystko co pani dla mnie zrobiła.
– Ale ja nic nie zrobiłam – odpowiedziała.
– Wysłuchiwała mnie pani cierpliwie.
I tak już zostało i nasza bohaterka zaczęła jej pomagać, ale już w bardziej namacalny sposób.
Tereska to kupka nieszczęścia: katowana przez matkę, poniewierana przez męża i teścia, ignorowana przez córkę ponoć alkoholiczkę i narkomankę. Z rodziną nie ma żadnego kontaktu, jest samiuteńka. Kiedy wybiera się do miasta, dźwiga ze sobą parę wypchanych toreb z cenniejszymi rzeczami. Może ma manię prześladowczą? Zastanawiające jest, jak to wszystko może znieść… Okazuje się, że wsparcie otrzymała w kościele.  Chodzi na posiłki dla bezdomnych, kąpie się u oo. Kapucynów i stamtąd dostaje jakieś ubrania. Żyje z nędznej zapomogi z MOPS-u i często nie starcza jej pieniędzy nawet na leki. Jak tu jej nie pomagać?

 

Czytaj dalej

Warto wierzyć

Piszę te słowa z serca, z potrzeby dzielenia się rzeczami prostymi i pięknymi.

Moje doświadczenia zaczęły się wiele, wiele lat temu. Byłam mniej niż umiarkowaną katoliczką i uważałam się za grzesznicę. Mam takie swoje własne miejsce na ziemi, które uważam za kwintesencję polskości i boskości. Lata całe nie miałam śmiałości, aby tam chodzić, bo czułam się niegodna. Powolutku jednak zaczęłam. Klęczałam na schodku przed kaplicą (no bo ja taka grzesznica) i coś tam mruczałam pod nosem do obrazu Matki Boskiej. Kiedyś jednak mnie zauważyła, bo nagle dostałam tak ogromną dawkę energii, że myślałam że się przewrócę, a przekaz był jeden: naprzód. Nic więcej. Nie dowierzałam sobie, nic nikomu nie mówiłam.

Przyjechał jednak mój brat cioteczny – misjonarz. Jemu mogłam to opowiedzieć. Przyjął to całkiem spokojnie i skomentował: Widzisz, jaka to niesamowita energia?

Po latach zrozumiałam: nie patrz do tyłu, nie rozpamiętuj przewinień, prawdziwych lub wyimaginowanych, nie rozczulaj się nad sobą – tyle jest do zrobienia dla naszych dzieci, dla Polski.

Mijał czas. Trochę o tym zapomniałam. Okresowo cierpiałam na depresję. Nadszedł więc dla mnie taki bardzo trudny okres. Dziś pamiętam tylko, że zostałam, jak na sznurku, zaciągnięta do mojego kącika w kościele. Oprócz wizerunku Matki Boskiej wisi tam Pan Jezus Ukrzyżowany. Bałam się cierpienia, nie mogłam patrzeć na to biedne ciało. Nic nie rozumiałam. Nagle przyszła myśl, że obojętne czy chcę, czy nie i tak mam swoją dawkę cierpienia. Świadomie zwróciłam się do Krzyża, pogodzona

.