Czterolistna koniczyna

Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że Ewa córka mojego szkolnego kolegi zmarła w Sylwestra, zamarzyła mi się wycieczka na tamten świat, bo przecież należało zasięgnąć języka i pocieszyć nieboraka. Poprosiłam Górę, żeby mi to umożliwiła i nie musiałam długo czekać.
Któregoś dnia późnym wieczorem, jak zwykle, ułożyłam się do snu. Już zasypiałam, gdy nagle znalazłam się pod sufitem. Bez trudu przeniknęłam przez ścianę i poszybowałam do góry. Czułam się nieskrępowana, swobodna, lekka. Podśpiewując przebój disco polo „Niech żyje wolność, wolność i swoboda…”, poszybowałam do góry.
– Całe szczęście, że nie ma tu moich koleżanek muzykolożek – pomyślałam – na pewno byłyby zgorszone moimi prostackimi upodobaniami.

Z tego wielkiego szczęścia wywinęłam w powietrzu dwa fikołki i skupiłam się na otoczeniu. Otulała mnie lekka mgiełka, słońce ledwo prześwitywało, czyli pogoda była akurat taka, jak lubię najbardziej.
Mój dobry znajomy, osobisty Anioł Stróż, jak zawsze, nie odstępował mnie na krok. Bił od niego złoty, blask no i spokojnie można było powiedzieć, że był piękny jak anioł.
Szybko dotarliśmy do celu.

Była to zielona kraina pełna drzew, krzewów, łagodnych pagórków pokrytych bujną trawą. Wijąca błękitna  rzeczka dopełniała całości.
– Czyżby to był raj? – pomyślałam.

Czytaj dalej


I w tym momencie przestraszyłam się, no bo czy ja mogę tu przebywać? Czy na to zasłużyłam?
Anioł Stróż jak zwykle stanął na wysokości zadania, bo poklepał mnie delikatnie po plecach i uspokoił:
– Nie przesadzaj, mogło być gorzej.

Pocieszona zaczęłam dokładniej przyglądać się tej krainie przy delikatnych dźwiękach piosenek Hanki Ordonówny.
Stało tam wiele drewnianych chat, raczej  starych, ale rozmieszczonych w przyzwoitej odległości. Podwórka ogrodzone sztachetami, na których suszyły się gliniane garnki. Pomiędzy domami zaczęły pojawiać się postaci.
– Ależ to babcia Antosia! Tak na oko ma ze 40 lat, czarne warkocze i pomarańczowy sweterek  z chenilli, co mnie bardzo ucieszyło, bo oznaczało, że tam tez podążają za modą.

Był też i mój tata. Taki młody, prawdziwy przystojniak! Mieszkał w sąsiednim domu, nie zwrócił na mnie większej uwagi, bo jak zwykle coś tam majsterkował.
Nie brakło również zwierzaków: po  podwórku babci spacerowały kury. Zaopiekowała się też moim rudym psem Miśkiem i koteczką Dzidką. Od razu mnie zauważyły, podbiegły. Misiek obszczekiwał mnie radośnie a Dzideczka lizała po ręce. W oddali zauważyłam Ewę, córkę mojego kolegi. Ona to dopiero była zajęta. Galopowała na swoim kasztanku a obok niej pomykały inne konie różnorodnych maści… Nie miałam pojęcia, że może być ich aż tyle. Ewa pomachała do mnie ręką i pognała dalej.
Jednak nie wszystko było takie piękne. Uderzył mnie widok jednej niedokończonej chaty. Anioł Stróż pośpieszył z wyjaśnieniem. Otóż budował ją pewien mężczyzna, który przybył do nas jakieś 10 lat temu. Od razu zabrał się do roboty, bo bardzo kochał żonę i chciał jej wymościć gniazdko. Niestety, szło mu to marnie, bo ciągle miał z nią kłopoty.  Jego żona nadal rozpacza, tęskni, ciągle go wspomina, albo podejmuje zabójcze eskapady. Ona po prostu bez przerwy go absorbuje i albo ją pociesza, albo pilnuje, a robota stoi.

Ależ to była kraina!  Łagodne światło, przejrzyste powietrze, kwiaty podobne do naszych ziemskich, ale dorodniejsze i zdobniejsze. Na płatkach miały dodatkowe kropki i paski a ich niezwykłe kształty przyciągały oczy.
Najpiękniejsze jednak są tam zapachy: pachniało raz to fiołkami, raz konwaliami, raz różami, albo tworzyły taką mieszankę, że można było zapomnieć o całym świecie.
I te kolory: intensywne, nasycone, o tylu odcieniach… Podziwiałam je z zachwytem.
Kiedy dokładniej przyjrzałam się trawie, zauważyłam w niej całą kolonię czterolistnej koniczyny. Wszyscy wiedzą, że zwiastuje szczęście. Nazbierałam więc spory pęczek dla koleżanek.
Kiedy zachwycona do granic możliwości brodziłam w trawie, nagle wyrwało mi się:
– O Boże, tu jest tak pięknie! nie chcę wracać. Ja tu zostaję.

Wokół stało się jeszcze jaśniej, a przeboje Ordonki zostały wyparte przez pieśni Wawelskiego Chóru Męskiego.
Atmosfera, o ile to możliwe, stała się jeszcze łagodniejsza i słodsza. Pojawił się starszy jegomość w długiej szacie i z długą brodą.
Nie poruszając ustami przemówił:
– Zaraz, zaraz Ela. Napsociłaś co nieco w życiu. Musisz wrócić na ziemię i naprawić wszystko co się da. A najważniejsze masz powiedzieć, że w tak ważnej kwestii jak termin narodzin i śmierci nigdy się nie mylę.
Pogładził w zamyśleniu brodę i mówił dalej:
– Pomyśl sama, cóż  znaczy długość waszego ziemskiego życia wobec wieczności… Wracaj na razie na ziemię, a jeżeli chcesz tu kiedyś zamieszkać, opowiadaj o tym, co  widziałaś. A jeżeli dobrze się wywiążesz z tego zadania, dostaniesz mieszkanko albo nawet chatę.

Kiedy się obudziłam, okazało się, że jestem spóźniona o godzinę. Energicznie odrzuciłam kołdrę i nagle zielone płatki zawirowały w powietrzu. Kiedy opadły, okazało się, że cała podłoga zarzucona jest czterolistną koniczyną.

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. pola wymagane*