Dzień był paskudny. Nie dosyć że lało, to było przeraźliwie zimno. Moja przyjaciółka Sława w końcu dopchała się do zatłoczonego tramwaju. Co z tego jeżeli za chwilę okazało się, że stoi obok wyjątkowo nieprzyjemnego mężczyzny. Był już podchmielony, wszystko mu przeszkadzało, rozpychał się i przeklinał. Co tu zrobić? Sława nie chciała przeciskać się w tłumie, więc tylko odwróciła się do niego tyłem. Nie wierzyła w bajki. Przypomniała sobie jednak, o czym rozmawiała poprzedniego dnia z koleżanką. Zamknęła oczy, skoncentrowała się i zastosowała metodę, o której dopiero co usłyszała. Po prostu w wyobraźni otoczyła go różowym światłem miłości.
Nie minęła chwila a facet nie dosyć, że się uspokoił, to zaczął ją przepraszać! Po południu oszołomiona i szczęśliwa opowiedziała mi o tym zdarzeniu.
Od tej pory obie otulamy Różowym Światłem Miłości najpierw rodzinę, przyjaciół, a również i tych, z którymi trudno nam się dogadać. Otaczamy nim Polskę i całą kulę ziemską. Wszystkie żyjące istoty, rośliny i zwierzęta…
Wiemy, że światło to największa siła. Nie zna pojęcia walki. Ono tylko niweluje niskie wibracje i samo najlepiej wie, gdzie jest najbardziej potrzebne. Żeby proces był skuteczny, same musimy być w dobrej formie.

Tamtego dnia na przedwiośniu mżyło, było pochmurnie, a na obrzeżach ulicy Sarnie Uroczysko leżały brudne resztki śniegu. Człapałam tą ulicą i płakałam. Teraz myślę, że był to powód wyimaginowany, ale wówczas tak się zapamiętałam w zmartwieniu, że nic nie słyszałam i nic nie widziałam.
Na zajęciach z kreatywnego pisania nasza prowadząca Danusia podała nam cztery słowa. Były to: koziorożec, mleko, sztylet, desusy. Mieliśmy ułożyć jak najkrótszy tekst z użyciem powyższych, odległych od siebie znaczeniowo, słów.
Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że Ewa córka mojego szkolnego kolegi zmarła w Sylwestra, zamarzyła mi się wycieczka na tamten świat, bo przecież należało zasięgnąć języka i pocieszyć nieboraka. Poprosiłam Górę, żeby mi to umożliwiła i nie musiałam długo czekać.
Ach, ta Twoja czarna, kręcona, gęsta czupryna. Gdziekolwiek się znalazłaś, wyróżniała Cię z tłumu.
Mam taką wymarzoną krainę do której się udaję w trudnych chwilach. Na razie w wyobraźni…
Szła lekko brzegiem morza, niewielkie fale muskały jej stopy, a zachodząca tarcza słońca podświetlała postać.
Ewa była katoliczką albo tylko tak jej się zdawało. Na msze św. chodziła z rzadka, nie spowiadała się i nie przyjmowała komunii św. Wtedy jeszcze nie wiedziała ile traci… nie znała radości, spokoju ducha, a niekiedy i słodyczy płynącej z bliskości Pana Boga.
Wczesną wiosną pojechałam do poznańskiego ogrodu botanicznego na zlot miłośników skalniaków. W Poznaniu nigdy przedtem nie byłam, ale ambitnie założyłam, że nie będę korzystać z żadnych map. Ciekawa byłam jak mi się powiedzie poruszanie po tym mieście na własną rękę.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że skoro dostaliśmy w dzierżawę ciało, to naszym obowiązkiem jest o nie dbać.
Jakie to było szczęście, kiedy zaczęłam studiować i znalazłam pokój do wynajęcia w samym centrum Krakowa! Mieszkanie było bardzo duże. Mieściło się na pierwszym piętrze starej kamienicy blisko Uniwersytetu Jagiellońskiego. Właścicielka, pani Maria, zajmowała trzy duże pokoje od frontu. Dla nas, studentek, przeznaczona była dawna służbówka, której okno wychodziło na podwórko. Prowadziły do niej osobne schody.
Nie miałam pojęcia, w jakiej niezwykłej uroczystości będę uczestniczyć tego dnia.
Jest dopiero połowa lutego, a ja nie mogę spokojnie spać pod śniegiem i drżę ze strachu, kiedy uświadomię sobie, co mnie za chwilę czeka.
Dwanaście lat temu odwiedził Polskę charyzmatyczny przywódca Tybetańczyków, Dalajlama. Przyjechał również do Krakowa, aby odebrać doktorat honoris causa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ostatnim punktem programu w naszym mieście było spotkanie ze studentami w Auditorium Maximum.
Kłodzko to niewielkie dolnośląskie miasteczko. Parę lat temu wybrałam się tam na zorganizowaną wycieczkę. Spaliśmy i jedliśmy u sióstr Elżbietanek. Codziennie odkrywaliśmy coraz to nowe uroki Kotliny Kłodzkiej .
W tym roku, pomimo zarazy, wybrałyśmy się z moją przyjaciółka Lucyną w Bieszczady. Wycieczka udała się znakomicie: pogoda, nocleg, zwiedzanie. Kiedy zamknę oczy i myślę o tym wyjeździe, widzę tylko słońce. Może to za sprawą niezwykłego spotkania…
Trudno powiedzieć, jak wysoka była to postać : pięćdziesiąt a może sto metrów?
Każdej zimy popadam w osobliwe odrętwienie.
Moja ukochana kuzynka Jaremka od wielu lat mieszka w Hiszpanii. Zawsze trzymałyśmy się razem, ale dopiero teraz mamy okazję naprawdę się poznać. A to dzięki długim i częstym rozmowom przez Internet.
Wczesna wiosna była dla moich ogrodowych roślinek niełaskawa. Mieliśmy suszę. Sprawdziły się przepowiednie naczelnego czarnowidza kraju. Pojawiły się apele, aby oszczędzać wodę. W związku z tym zamiast włączać automatyczne podlewanie, godzinami rozdrażniona stałam z wężem w ręku.
’Warto wierzyć’ był moim pierwszym tekstem. Wtedy nie miałam pojęcia, że poważę się na założenie bloga. Pisałam go przez tydzień. Kiedy już się do tego zabrałam, okazało się, że w mojej głowie pojawia się na raz mnóstwo wyrazów, określeń, zdań na wyrażenie tego samego. Musiałam długo zastanawiać się, co wybrać. Wstawałam w nocy i poprawiałam… Nie tylko przecinki.
Siedem lat temu znalazłam na śniegu biały długopis. Mały, skromny, plastikowy. Wtedy nie przypuszczałam, że będzie kamieniem milowym w moim życiu. Sprawił, że zaczęłam robić coś, na czym się nie znam. Zaczęłam pisać.
Zdarzenie to miało miejsce w czasach głębokiej komuny. Młodszemu pokoleniu trudno chyba sobie wyobrazić pustki w sklepach, ale rzeczywiście tak było, czyli nic nie było.
Początek marca tamtego roku miał typową jak na tę porę pogodę. Temperatura niewiele ponad zero stopni, niekiedy śnieg, a na dodatek porywisty wiatr.
Na początku pandemii popełniłam przestępstwo. Mąż, w swojej łaskawości, zezwolił mi na zrobienie zakupów w sklepie spożywczym. Wyposażona w duży wózek na kółkach udałam się po żywność. Ponieważ nie było wszystkich produktów w jednym sklepie, poszłam do drugiego. Po powrocie do domu opowiedziałam o wszystkim i wtedy usłyszałam:
Niedawno spotkałam grupę dziarskich żołnierzy. Szli szybko z naprzeciwka. Wtedy przypomniałam sobie pewne zdarzenie.
Jest! Jest! Jest! Jest! Jest! Jest! Wreszcie przyjechał do mnie turkusowy fotel uszak. Stanął na razie w przedpokoju i spokojnie czekał na wniesienie po schodach do góry. Patrzyłam z miłością na jego szlachetne kształty pokryte aksamitem. Był taki wygodny, duży, solidny. Cudny! Nie jakiś tam pospolity i byle jaki, ale wyśniony i wymarzony.
Wylałam sobie na rękę wrzący olej. Akurat w środku ogrodowego sezonu, to znaczy kiedy mam najwięcej pracy. Gdybym od razu doceniła powagę sytuacji, wszystko byłoby w porządku. Ja jednak na tę poparzoną rękę założyłam dwie pary rękawic i poszłam wyrywać chwasty. Nic dziwnego, że napuchła, zrobiła się fioletowa i zaczęła bardzo boleć.
Nie da się ukryć, że każdej wiosny mam problem. Wszyscy się cieszą, że nadciąga ciepła pora roku, ale nie ja. Dla mnie oznacza to początek ciężkiej pracy. Wtedy rozpoczynamy wysyłanie paczek z roślinkami. Pracuję fizycznie parę godzin każdego dnia: dźwigam, sadzę, plewię, bo zanim roślinkę wyślemy, najpierw musimy ją wyhodować.
Wydaje mi się, że mieszkam w najpiękniejszym miejscu na ziemi. To duży ogród. Pośrodku króluje soczyście zielony trawnik, okolony rozmaitymi krzewami. Następny rząd to drzewa: brzozy, sosny, derenie. Nie wszystkie potrafię nazwać. Pomiędzy krzewami moja Ogrodniczka posadziła grupy kwiatów. W ogrodzie cały rok coś się dzieje: rośliny kwitną, przekwitają, potem wydają owoce i nasiona. Niektóre zamierają na zimę, aby znów obudzić się wczesną wiosną . Zupełnie tak jak ja.
Przyjechała do mnie siostra. Jak to ona postawiła mnie od razu do pionu: zauważyła włos pod brodą, który natychmiast trzeba wyrwać, kazała uregulować brwi…
Było niedzielne popołudnie. Skwar niemiłosierny. Siedziałam na przystanku tramwajowym naprzeciwko kina Wanda. Na ulicy nikogusieńko.
Było to dość ponure późne popołudnie na przedwiośniu. Chodziłam sobie sama po Krakowie tak jak to mam w zwyczaju. Dochodziłam już do końca Sławkowskiej, kiedy zauważyłam idącego z przeciwka oberwańca. W starej skórzanej kurtce, nieświeży i z kropelką na końcu nosa.
Nie wyobrażam sobie pracy w ogrodzie bez ręcznej dziabeczki. Ma około 30 cm długości. Jest leciutka, poręczna, pomocna. istne cudeńko.



Jeżeli chcesz zobaczyć Boga, spójrz na kwiat. To zdanie usłyszałam niedawno, a może i nie, bo jedno i drugie kocham, odkąd pamiętam.