Chwile szczęścia w czasie zarazy

Wczoraj przeżyłam chwile szczęścia. Miałam konieczną wizytę u dentystki. W związku z tym musiałam przemieścić się do centrum miasta.
Do niedawna nie było tak źle, mogłam tam jechać raz na tydzień…

Ale…
To był pamiętny dzień. Dzień który zaważył na moim losie. Stałam przy blacie kuchennym, a mąż po dobrym obiadku zamyślony siedział przy stole. Nagle spojrzał do góry, oczy mu zajaśniały i cicho przemówił:
– Jestem twoim aniołem stróżem.
I przykręcił śrubę.

Od tej pory  jeszcze bardziej poczuwał się do obowiązku trzymania mnie w odosobnieniu.  Mogłam się poruszać jedynie w obrębie naszej dzielnicy. Miałam też absolutny zakaz wsiadania do autobusu.  Rozumiem  go, bo przecież funkcja anioła stróża zobowiązuje.
Ale tak mi się chciało do ludzi…

W śródmieściu nie byłam od dawna. Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, już w autobusie linii 192 zaczęłam doznawać uczucia szczęścia.
To uczucie znacznie zmalało w momencie, kiedy dotarłam do drzwi gabinetu stomatologicznego, ale tylko na chwilę. Moja pani dentystka Kinga to anielska istota: spokojna, delikatna, troskliwa. Z ogromnym zaufaniem oddałam się w jej ręce.

Po opuszczeniu gabinetu uczucie szczęścia przerodziło się w euforię.
Do sklepiku ze specyfikami św. Hildegardy miałam parę kroków. Jestem wierną fanką pani, która tam pracuje. To żywa reklama sprzedawanych produktów.  Doskonale zna wszystkie preparaty, udziela wszechstronnych rad z ogromną znajomością rzeczy i z autentyczną pasją. Ciągle mnie zadziwia: czas płynie, a ona jest coraz ładniejsza, a burza włosów coraz potężniejsza. Oczywiście nie omieszkałam jej tego uzmysłowić…

A potem ja i mój wózek na zakupy łapka w łapkę potoczyliśmy się ulicą Karmelicką w kierunku mojej ulubionej apteki na ulicy Studenckiej. Kierowniczkę w myślach nazywam Czarną Iskrą. To przystojna brunetka zawsze skora do śmiechu, energiczna i życzliwa. Akurat na nią trafiłam. O dziwo, chyba mnie pamiętała, chociaż zaglądam tam rzadko.
Poglądy na wiele spraw mamy podobne, więc przez chwilę zgodnie podtrzymywałyśmy się na duchu.

Na dworze zrobiło się całkiem ciemno. Na ulicach ludzi niewiele. A na Plantach tak cudnie! Po ostatnich obfitych opadach leżało dużo śniegu. Zapalone lampy rzucały cienie, sprawiając, że świat stał się taki czarowny i tajemniczy.
Mogłabym tak chodzić bez końca, ale  oprzytomnił mnie telefon, a w nim głos domowego anioła stróża:
– Gdzie ty się podziewasz?

Trzeba było wracać…
Całe szczęście, że mam wyznaczone jeszcze dwie wizyty u dentystki.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. pola wymagane*