Sposób na depresję

Dzień jest dżdżysty, mglisty, zimny. Autobus jednak szybko nadjeżdża, a ona znajduje miejsce przy oknie. Przekłada różaniec z torebki do kieszeni płaszcza, a potem obserwując przymglony świat, rysuje kwiatki na szybie.
Najukochańszy Panie Boże, jak ja lubię taką pogodę: jest nierealnie, romantycznie, tajemniczo – myśli. Nie zawsze tak było. Doskonale wie, co to depresja. To 10 lat wyciętych z jej życia. I pamięta ten przełomowy dzień.

O Bożym Narodzeniu

Agnieszka była wtedy mała, jeszcze nie chodziła do szkoły. Mieszkała z rodzicami w jednym małym, zagraconym pokoju i leżała właśnie w  metalowym łóżeczku z siatką. Było Boże Narodzenie, lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Do łóżeczka przytulała się choinka, bo  tylko tam było dla niej miejsce. Nad nosem Agnieszki dyndały kolorowe ozdoby, ale nie przeszkadzało jej to.

Inne myśli zaprzątały jej głowę. Bo chociaż bardzo mała, rozmyślała o równie małym Panu Jezusku.
– Jaki on biedny. Urodzony w żłóbku, nie miał niczego… A może było mu zimno? – tak bardzo mu współczuła – Panie Jezu, ja Ci wszystko oddam! – przyrzekała.
Wygląda na to, że usłyszał, może nawet się rozczulił, bo pilnował jej przez całe życie. Nawet wtedy gdy  o nim nie pamiętała.

Żyła skupiona na wartościach materialnych. Rodziła dzieci, pracowała i chorowała. W kościele bywała z rzadka. Była katoliczką wierzącą, ale nie praktykującą

Splot okoliczności sprawił, że powróciła do Kościoła. I to bez jej specjalnego udziału. Z perspektywy czasu widzi, że to Opatrzność  tak nią kierowała.

W Kościele znalazła uzdrowienie, pociechę, radość.

Chodziła  do swojego ulubionego kącika pod krzyżem. Zazwyczaj nikogo tam nie było. Mogła się skupić na modlitwie, a może po prostu na trwaniu? Często odlatywała myślami, a potem miała wrażenie, że nie wie, gdzie była. Zawsze ogarniał ją tam ogromny spokój i radość, także spokojna.

Aż kiedyś rozmodlona i w wielkim uniesieniu, z głębi serca, powiedziała do Pana Jezusa:

Poparzona ręka

Wylałam sobie na rękę wrzący olej. Akurat w środku ogrodowego sezonu, to znaczy kiedy mam najwięcej pracy. Gdybym od razu doceniła powagę sytuacji, wszystko byłoby w porządku. Ja jednak na tę poparzoną rękę założyłam dwie pary rękawic i poszłam wyrywać chwasty. Nic dziwnego, że napuchła, zrobiła się fioletowa i zaczęła bardzo boleć.
Nie było wyjścia, trzeba było jechać do lekarza. W taksówce ból się nasilił. Nie wiedziałam, co z nią zrobić, gdzie ją położyć. Ręka strasznie bolała.
Całe szczęście, że przypomniały mi się słowa mojej przyjaciółki Jagody o cierpieniu Pana Jezusa, które podobno się nie skończyło.
Jak dziś pamiętam, że położyłam prawą, poparzoną rękę na prawym kolanie, zamknęłam oczy i zagłębiłam się w sobie.  W myślach powiedziałam :

 

Czytaj dalej

Dlaczego założyłam bloga

Mocno wierzę w dobro nieraz głęboko ukryte w każdym człowieku i w to, że jeszcze da się naprawić ten świat.
Jakimś cudem uczęszczam na kursy kreatywnego pisania, ale nie chcę i nie umiem grzebać się w realności. Wolę w każdym tekście napomknąć coś o Bogu /takim na co dzień/,chociaż teraz to niemodny temat.
Nieraz czytam plotki na Pomponiku, wcale się z tym nie kryjąc i kiedy opowiadam o tym otwarcie jak typowa blondynka wywołuję wśród znajomych śmiech i niedowierzanie.
Kiedyś zamieściłam tam taki komentarz: „Wiara jest darem i szczęśliwi są ci, którzy ją otrzymali. Człowiek staje się radosny, znika lęk, potrafi spojrzeć z dystansem na siebie i wydarzenia wokóWystarczy tylko poprosić o wiarę – każdy będzie wysłuchany. Wiem to z doświadczenia, nigdzie tego nie wyczytałam. Zaglądam tu na ten plotkarski portal nie dlatego, że jestem ciekawa kolejnych wieści, ale czytam komentarze Rodaków i zauważyłam, że temat wiary dla każdego jest bardzo ważny. Wystarczy, że ktoś napomknie o Bogu i już zaczyna toczyć się dyskusja, a temat główny pozostaje na boku. A więc kochani, zwracajcie się do Boga, bo tylko On daje prawdziwe szczęście.”
Dostałam 800 pozytywnych ocen, ale i koło 200 negatywnych. Z tych dobrych kilka pamiętam:
Witaj koleżanko…, To takie proste… dokładnie, Wywołałaś burzę w internecie.
Jednak najpiękniejszy był ten: „Zapisałem sobie Twoje słowa, od czegoś trzeba zacząć”
I dlatego ostatniego warto było zadać sobie trochę trudu.

Warto wierzyć

Piszę te słowa z serca, z potrzeby dzielenia się rzeczami prostymi i pięknymi.

Moje doświadczenia zaczęły się wiele, wiele lat temu. Byłam mniej niż umiarkowaną katoliczką i uważałam się za grzesznicę. Mam takie swoje własne miejsce na ziemi, które uważam za kwintesencję polskości i boskości. Lata całe nie miałam śmiałości, aby tam chodzić, bo czułam się niegodna. Powolutku jednak zaczęłam. Klęczałam na schodku przed kaplicą (no bo ja taka grzesznica) i coś tam mruczałam pod nosem do obrazu Matki Boskiej. Kiedyś jednak mnie zauważyła, bo nagle dostałam tak ogromną dawkę energii, że myślałam że się przewrócę, a przekaz był jeden: naprzód. Nic więcej. Nie dowierzałam sobie, nic nikomu nie mówiłam.

Przyjechał jednak mój brat cioteczny – misjonarz. Jemu mogłam to opowiedzieć. Przyjął to całkiem spokojnie i skomentował: Widzisz, jaka to niesamowita energia?

Po latach zrozumiałam: nie patrz do tyłu, nie rozpamiętuj przewinień, prawdziwych lub wyimaginowanych, nie rozczulaj się nad sobą – tyle jest do zrobienia dla naszych dzieci, dla Polski.

Mijał czas. Trochę o tym zapomniałam. Okresowo cierpiałam na depresję. Nadszedł więc dla mnie taki bardzo trudny okres. Dziś pamiętam tylko, że zostałam, jak na sznurku, zaciągnięta do mojego kącika w kościele. Oprócz wizerunku Matki Boskiej wisi tam Pan Jezus Ukrzyżowany. Bałam się cierpienia, nie mogłam patrzeć na to biedne ciało. Nic nie rozumiałam. Nagle przyszła myśl, że obojętne czy chcę, czy nie i tak mam swoją dawkę cierpienia. Świadomie zwróciłam się do Krzyża, pogodzona

.