Poszukiwane są 2 młode kobiety, które w środę o godz.17 pojawiły się na dziedzińcu wawelskim. Nie bacząc na zwyczaje tam panujące wtargnęły na trawnik w pobliżu kwitnących magnolii. Następnie wyciągnęły z toreb jedna flet, a druga skrzypce.
I zagrały.
Popłynęły niewyobrażalnie cudowne dźwięki. Szybko wokół nich zgromadził się tłum turystów. Utwór nie był podobny do czegokolwiek co ktokolwiek kiedykolwiek słyszał. Rozanielał, uszczęśliwiał i obezwładniał.
Zebrani stali w bezruchu i słuchali…
Co niektórzy ronili łzy, a pewna starsza pani, jak się potem okazało historyk sztuki, dostała spazmów. Ogarnęło ich nieopisane poczucie zachwytu i miłości.
Pojawili się również strażnicy porządku, aby rozpędzić zbiegowisko i zwrócić uwagę intruzkom. Niestety, kiedy przybliżyli się do tłumu, tak samo zamarli z zachwytu i nie byli w stanie wyrzucić wirtuozek z trawnika.
Mój Kraków
Chyba już mogę się nazywać krakowianką… Wprawdzie nie rodowitą, ale przyjezdną, ale przecież mieszkam tu tyle lat…
Pierwszy raz zwiedzałam Kraków z mamą jako przedszkolak. Oczywiście byłyśmy też na Wawelu gdzie bardzo beczałam, kiedy dowiedziałam się, że nie mogę tam zostać na zawsze.
W Krakowie zamieszkałam na dobre dopiero kiedy zaczęłam studiować. Lokum miałam niezwykłe. Blisko centrum, bo przy ulicy Kapucyńskiej. Było to mieszkanie córki znanej persony na przełomie XIX i XX w: ordynariusza szpitala św Łazarza . Było piękne, rozległe, zapełnione antykami i obrazami przyjaciół domu Jacka Malczewskiego i Józefa Mehoffera. Wprawdzie ściany od lat nie były odświeżane i musiałyśmy palić w piecu, ale mnie atmosfera tego mieszkania bardzo odpowiadała. Taka jakby ze 'Sklepów cynamonowych’ Bruno Schultza.
Tam wszystko było antyczne, z duszą. Czułam się tak jakbym przeniosła się do innej epoki i myślę, że przez pryzmat tego mieszkania patrzyłam i nadal patrzę na Kraków.
W tamtym okresie najbardziej zachwycałam się Rynkiem Głównym, a najpiękniej wyglądał o 4 rano. Często go przemierzałam o tej porze, bo tak wcześnie miałam pociąg do rodziny. Ten spokój, przestrzeń, a często lśnienie po myciu płyty Rynku oczarowały mnie i ciągle tam wracałam.
Wernisaż w Stryszowie
Miałam przeczucie, że będzie to wyjątkowy dzień.
Wchodząc do przestronnej sieni, miałam wrażenie, że przenoszę się w inną epokę. Wszędzie bielutkie ściany, a okna , drzwi, ramy, sufity, schody z ciemnego drewna, antyki…Wystawa była urządzona w dwóch salach na parterze. Na ścianach zawisło mnóstwo obrazów malowanych na szkle oraz piękne rzeźby w drewnie.
Jeden gest
Za oknem było jeszcze ciemno kiedy się przebudziłam i z zadowoleniem stwierdziłam, że mogę jeszcze poleżeć. Miałam sporo do przemyślenia.
A więc leżąc, przypominałam sobie ostatnie wydarzenia: jak przypadkiem dowiedziałam się o Sodalicji Świętej Jadwigi Królowej z Wawelu (chociaż nie wierzę w przypadki!) i o tym, że jej przewodniczącą okazała się moja wieloletnia sąsiadka, o czym do tej pory nie wiedziałam!
Wcześniej nie byłam do niej przekonana, ale kiedy ją poznałam stwierdziłam, że to cudowna, radosna istota.
Rozmyślałam, jakie to dziwne, że od momentu kiedy postanowiłam napisać tekst o św. Jadwidze królowej przywędrowały do mnie trzy książki na jej temat! Same! Ja nawet nie kiwnęłam palcem w tej sprawie!
Przecież od 15 lat uczęszczam na msze św. do Katedry Wawelskiej, gdzie najczęściej stoję pod Czarnym Krzyżem ufundowanym przez św. Jadwigę i gdzie spoczywają relikwie Wawelskiej Pani…i nadal utwierdzałam się się w przekonaniu, że się mną opiekuje…
Tulipany na Wawelu
Mieszkam już tyle lat w Krakowie i dziwię się, że coraz bardziej kocham to miasto. Myślę, że nigdy mi nie spowszednieje. A kiedy idę na Wawel, jestem w siódmym niebie.
Lubię spacerować zwłaszcza po dziedzińcu, rozpościerającym się zaraz koło Katedry Wawelskiej.
Jego większą część zajmuje ogromny trawnik, nad którym wczesną wiosną pojawiają się chmury białych i różowych kwitnących magnolii.
Trawnik z dwóch stron otaczają długie rabaty kwiatowe. Umiejętnie skomponowane i świetnie pielęgnowane wzbudzają powszechny zachwyt. Również i mój, a na roślinach to ja się znam.
Jak by nie było Wawel to wizytówka Polski. Tu wszystko powinno być piękne.
Na rabatach najwięcej miejsca zajmują byliny, czyli rośliny wieloletnie. Pomiędzy nie dosadzane są rośliny jednoroczne kwitnące bez przerwy przez cały sezon.
Najpiękniej jednak rabata ta wygląda wczesną wiosną. Wtedy zakwitają posadzone grupkami narcyze, oszałamiająco pachnące hiacynty i tulipany.
Ach, te tulipany…
Cień uśmiechu
Czerwiec tamtego roku był wyjątkowo upalny. Chociaż z tego powodu ledwo żyła, za wszelką cenę chciała uczestniczyć w nadchodzącym wydarzeniu: niezwykłej mszy za Polskę, odprawianej na barce na Wiśle, niedaleko Wawelu.
Dotarła na miejsce przed czasem i zajęła krzesło ustawione na utwardzonym nabrzeżu. Nie wszyscy wierni siedzieli, część stała na betonowym deptaku. Jej uwagę od razu zwróciły trzy siostry zakonne stojące z tyłu. Dwie niskie, a między nimi trzecia, wysoka, smukła i zielonkawa na twarzy. Spojrzała na nią ze współczuciem.
Po długiej i wzruszającej mszy rozpoczęła się część artystyczna. Nie miała siły w niej uczestniczyć, bo zmęczenie jej nie opuszczało. Podniosła się z krzesła, odwróciła do tłumu i ogarnęła go spojrzeniem, zatrzymując wzrok na postaciach trzech sióstr zakonnych, które stały z dłońmi złożonymi pięknie jak do modlitwy. Dłonie razem, palce skierowane prosto do góry. Jak one tak wytrzymały tyle czasu? – pomyślała.
I wtedy właśnie ta wysoka, smukła, z zielonkawą twarzą uśmiechnęła się do niej ledwie dostrzegalnie. Niewiele więcej niż cień uśmiechu.
Przez najbliższe trzy dni myśli jej krążyły wokół zakonnicy. Kołatało jej w głowie, że ta kogoś jej przypomina.
– Święta Jadwiga! – zorientowała się wreszcie – Święta Jadwiga Królowa Polski, jak ta na nagrobku w Katedrze Wawelskiej!
Przechodziła koło niego wiele razy. To dzieło Antoniego Madeyskego z 1902 roku zachwycało ją niezmiennie. Cała postać, a zwłaszcza twarz świętej była wspaniale wyrzeźbiona w marmurze karraryjskim.
Świątobliwa Królowa Jadwiga to jedna z najpiękniejszych kobiecych postaci naszej historii. To obrończyni i krzewicielka wiary katolickiej. Opiekowała się klasztorami i szpitalami, wspierała ubogich i chorych. Zdaniem najwybitniejszych historyków jest symbolem tego wszystkiego, co w tysiącletniej tradycji polskiej uchodzi za największe. Zawsze miała na uwadze dobro narodu polskiego. Wierny lud to doceniał i w ciągu wieków
darzył ją kultem. Jej dwór był ważnym ośrodkiem politycznymi, kulturalnym i skupiał elitę intelektualną tamtych czasów.
Umarła tuż po porodzie, w wieku ledwie 26 lat.
Przed śmiercią dokonała zapisu swoich kosztownych sukien, klejnotów i złota na odnowienie krakowskiego uniwersytetu. Sama pochowana została z drewnianymi insygniami królewskimi i w pozłacanej koronie wykonanej ze skóry…
Nasza bohaterka nadal snuła swoje rozważania. W swoim życiu spotkała trzy ważne dla niej Jadzie i wszystkie trzy były prawdziwymi aniołami. Lata temu zamieszkała przy ulicy Królowej Jadwigi i nawet przystanek autobusowy, na którym wysiadała, też nosi nazwę Królowej Jadwigi. Tyle zbiegów okoliczności? A może znaki?
O Bożym Narodzeniu
Agnieszka była wtedy mała, jeszcze nie chodziła do szkoły. Mieszkała z rodzicami w jednym małym, zagraconym pokoju i leżała właśnie w metalowym łóżeczku z siatką. Było Boże Narodzenie, lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Do łóżeczka przytulała się choinka, bo tylko tam było dla niej miejsce. Nad nosem Agnieszki dyndały kolorowe ozdoby, ale nie przeszkadzało jej to.
Inne myśli zaprzątały jej głowę. Bo chociaż bardzo mała, rozmyślała o równie małym Panu Jezusku.
– Jaki on biedny. Urodzony w żłóbku, nie miał niczego… A może było mu zimno? – tak bardzo mu współczuła – Panie Jezu, ja Ci wszystko oddam! – przyrzekała.
Wygląda na to, że usłyszał, może nawet się rozczulił, bo pilnował jej przez całe życie. Nawet wtedy gdy o nim nie pamiętała.
Żyła skupiona na wartościach materialnych. Rodziła dzieci, pracowała i chorowała. W kościele bywała z rzadka. Była katoliczką wierzącą, ale nie praktykującą
Splot okoliczności sprawił, że powróciła do Kościoła. I to bez jej specjalnego udziału. Z perspektywy czasu widzi, że to Opatrzność tak nią kierowała.
W Kościele znalazła uzdrowienie, pociechę, radość.
Chodziła do swojego ulubionego kącika pod krzyżem. Zazwyczaj nikogo tam nie było. Mogła się skupić na modlitwie, a może po prostu na trwaniu? Często odlatywała myślami, a potem miała wrażenie, że nie wie, gdzie była. Zawsze ogarniał ją tam ogromny spokój i radość, także spokojna.
Aż kiedyś rozmodlona i w wielkim uniesieniu, z głębi serca, powiedziała do Pana Jezusa:
Angel
Wczesna wiosna to dla niej czas pracy. Jest ogrodniczką. Chodzi po ogrodzie, wyciąga roślinki spod okrycia, liczy straty i zastanawia się, co najpierw sadzić do doniczek, a co może poczekać. Czasem wyczerpana ma wrażenie, że jej stan psychiczny jest zagrożony.
– Chyba wpadam w obłęd – myśli.
Któregoś dnia usłyszała:
– Nie przejmuj się, jesteśmy z tobą, pomagamy ci.
Natychmiast zadzwoniła do przyjaciółki i zapytała:
– Lucyna, to chyba schizofrenia?
– Nie, nie schizofrenia, nie przejmuj się, bo ja też słyszę podobnie jak ty.
To ją uspokoiło na chwilę, ale szybko zadała sobie pytanie:
– No dobrze, ale kto mi pomaga?
To co wydarzyło się w najbliższą niedzielę być może było odpowiedzią na to pytanie Z powodu wiosennego napięcia obudziła się o 4 rano. Postanowiła iść na mszę, która miała być odprawiana przy relikwiach św. Jadwigi do Katedry Wawelskiej na godz. 7
O szóstej rano była już w centrum, by delektować się niezwykle pięknym o tej porze Krakowem.
Dobrze mi
Listopad był typowo listopadowy. Chłodny, deszczowy, pochmurny.
Pod koniec miesiąca przyjechała do mnie ukochana kuzynka z Gdańska i dopiero wtedy okazało się, że niepotrzebnie martwiłam się szarugą. Bożenka przywiozła ze sobą słońce.
Od lat jestem zakochana w Krakowie, a zwłaszcza w Wawelu. Od razu wiedziałam, dokąd zabrać moją Bożenkę. Ależ to był cudowny dzień! Włoskie, błękitne niebo bez jednej chmurki, czyste, przejrzyste i rześkie powietrze. No i sam Wawel… stare mury, dziedzińce, katedra…wszystko skąpane w słońcu…
Bajka! Bożenka poszła zwiedzać wystawy, a ja…
Usadowiłam się na tarasie kawiarni z widokiem na Wisłę. Opatulona w ciepły, długi płaszcz wyciągnęłam nogi i utonęłam w fotelu. Zaczęłam przyglądać się ogromnemu, białemu balonowi zawieszonemu na błękitno złocistym niebie. W ciało weszło wszechogarniające rozluźnienie.
Klienci kawiarni przychodzili i odchodzili. Kelnerka krążyła pomiędzy stolikami, a mnie się nawet nie chciało zamówić herbaty. Rozkoszowałam się widokiem, słońcem i wolnością. Ogarnęła mnie błogość.
W końcu przymknęłam oczy. Odpłynęłam… albo raczej zagłębiłam się w sobie.
Tulipany na Wawelu
Mieszkam już tyle lat w Krakowie i dziwię się, że coraz bardziej kocham to miasto. Myślę, że nigdy mi nie spowszednieje. A kiedy idę na Wawel, jestem w siódmym niebie.
Lubię spacerować zwłaszcza po dziedzińcu, rozpościerającym się zaraz koło Katedry Wawelskiej.
Jego większą część zajmuje ogromny trawnik, nad którym wczesną wiosną pojawiają się chmury białych i różowych kwitnących magnolii.
Trawnik z dwóch stron otaczają długie rabaty kwiatowe. Umiejętnie skomponowane i świetnie pielęgnowane wzbudzają powszechny zachwyt. Również i mój, a na roślinach to ja się znam.
Jak by nie było Wawel to wizytówka Polski. Tu wszystko powinno być piękne.
Na rabatach najwięcej miejsca zajmują byliny, czyli rośliny wieloletnie. Pomiędzy nie dosadzane są rośliny jednoroczne kwitnące bez przerwy przez cały sezon.
Najpiękniej jednak rabata ta wygląda wczesną wiosną. Wtedy zakwitają posadzone grupkami narcyze, oszałamiająco pachnące hiacynty i tulipany.
Ach, te tulipany…
Widzenie
Trudno powiedzieć, jak wysoka była to postać : pięćdziesiąt a może sto metrów?
Ogromny, młody, niezwykle urodziwy mężczyzna.
Na równo przyciętych blond włosach miał nałożoną niedużą, złotą koronę.
Przy boku krótki, chyba, miecz.
Spódniczka sięgająca do połowy ud odsłaniała mocne nogi.
Cała postać spowita była w złocistą poświatę. Czułam niezwykłą energię, jaką przesyłała mi ta Postać.
Nie, nie był to sen. To było krótkie widzenie. Na mgnienie oka. Na dziedzińcu wawelskim i to w biały dzień.
Jednocześnie, bez słów, zrozumiałam, że mnie obroni.
A miał przed kim, bo akurat popadłam w szpony uzdrowicielki duchowej. Sprytnie manipulowała emocjami swoich klientów. Pewien lekarz holistyczny opowiadał mi, że pracownica UJ musiała iść na półroczny urlop zdrowotny po kontaktach z tą panią. Dziwił się, że ja tak łagodnie przeżyłam jej „leczenie”