Gutek

W tym roku mamy ogromną choinkę. Ależ ona pachnie! Ubrałyśmy ją wspólnie z Hanką, moją siostrą. Ja mam już piętnaście lat, ale Hanka jest mała. Wreszcie możemy spokojnie usiąść. Teraz już zapanował w naszym domu spokój. Ostatnio u nas się działo, oj działo…
Na kolana położyłyśmy starą encyklopedię babci i na kartkach rysujemy Gutka.

Gutek to kotek, którego przygarnęliśmy dwa lata temu. Mieliśmy wtedy srogą, śnieżną zimę i od dłuższego czasu temperaturę -20 stopni.
Pewnego wieczoru jak zwykle odrabiałyśmy lekcje z pomocą mamy. Nagle usłyszałyśmy cichutkie, żałosne  miauczenie.
– Chyba nam się zdawało – odezwała się mama.
Miauczenie powtórzyło się i wtedy zaczęłyśmy szukać kotka. Po odsłonięciu zasłony okazało się, że biedaczek jest po drugiej stronie okna. Stał na tylnych łapkach, przednimi opierał się o szybę i żałośnie wzywał pomocy. Czyżby wyrzucono go na mróz? Od razu go poznałyśmy. Był to kotek sąsiadów. Cała tamta rodzina nie była skora do rozmów i dlatego nie wiedziałyśmy jak ma na imię…
Jak mogłyśmy go nie wpuścić do domu?
Kotek był przemarznięty. Dobrze, że trafił do nas.

Tak to w naszym domu i życiu pojawił się Gutek. Od razu nadałyśmy mu takie imię. Dobrze wyczuł kiedy się u nas pojawić. Kilka dni wcześniej tata się od nas wyprowadził. Mama uśmiechała się prawie jak zwykle, ale ja widziałam, że nadrabia miną i popłakuje po kątach…
Babcia tak to skomentowała: świetnie, że macie nowego domownika. Mama jest zmuszona zająć się nim i nie myśli o ostatnich wydarzeniach…

Gutek nie był pięknością, taki zwykły szarak. Dla nas jednak stał się bardzo szybko najukochańszy. Myślę, że to czuł, bo wcale nie miał zamiaru wracać do sąsiadów. Bardzo szybko się u nas zadomowił. Dostał koszyk wyłożony kocem i kuwetę. A jaki był grzeczny! Niczego nie niszczył, nie drapał. Rozkładał się na swoim posłaniu, odsłaniając brzuszek i najbardziej lubił jak ktoś go po nim głaskał.
Przyszła wiosna i wtedy częściej przebywał w ogrodzie niż w domu. Zaprzyjaźnił się nawet z czarnym kocurem innego sąsiada. Razem odbywali wędrówki po okolicznych łąkach.

Niestety do czasu. Gutek najpierw zaczął tracić apetyt, a potem stawał się coraz bardziej osowiały i apatyczny. Nie miał siły, potrafił cały dzień przeleżeć w koszyku. Badania wykazały, że to białaczka. Teraz jeszcze bardziej się nim opiekowałyśmy. Mama podawała mu świeżą wątróbkę w nadziei, że mu to pomoże. Niestety nie pomogło. Widziałyśmy, że się męczy.

Wiem, że mamie trudno było podjąć decyzję. Musiała jednak i zdecydowała, że Gutka trzeba uśpić.  A przecież mieszkał u nas tylko dwa lata! Pojechałyśmy do weterynarza. Nie chciała nas zabrać ze sobą, ale w końcu się zgodziła, kiedy obie zaczęłyśmy rozpaczać wniebogłosy.
Już w przychodni dostałyśmy kategoryczny zakaz wejścia razem z mamą i Gutkiem do gabinetu. Sama też mogła z nami zostać, ale wtedy powiedziała:
– Nie mogę go zostawić samego, ja też chciałabym, żeby ktoś mnie trzymał za rękę, kiedy będę umierała…

Siedziałyśmy obie w poczekalni sparaliżowane i przerażone. Z tego nieszczęścia nawet nie miałyśmy siły płakać. Kurczowo ściskałyśmy się za ręce. Panowała absolutna cisza.

Nagle na drzwiach gabinetu ukazał się obłoczek. Najpierw ledwo widoczny, a potem coraz bardziej gęstniejący…
Po chwili wyłonił się z niego kształt kota. Nie było widać koloru futerka, ale co to? Ten kot się uśmiechał!
Jak to możliwe? Kot się uśmiecha? Tak, zarys stawał się coraz wyraźniejszy! To był Gutek!
Oniemiałyśmy, siedziałyśmy nieruchomo. W głowie nam się to wszystko nie mieściło.
A Gutek przepłynął przez poczekalnię. Z niezwykłą gracją majtnął ogonem, potem z łatwością pokonał szybę i znikł…
W tym samym momencie okno zajaśniało.

Kiedy podbiegłyśmy ukazał nam się nieziemski widok. Na małej górce stała postać ciepło ubrana w grubą spódnicę, walonki i czapkę uszankę. To chyba był Anioł, bo z kufajki wystawały dwa piękne, sporych rozmiarów skrzydła… Gutek niezwykle ożywiony łasił się do nóg Anioła…
I wtedy, nie poruszając ustami Anioł powiedział:
– Jestem aniołem, opiekunem matek samotnie wychowujących dzieci. Nie musicie rozpaczać po stracie Gutka. Wasz kotek nadal żyje i jak widzicie ma się całkiem dobrze. Przeszedł tylko z waszego materialnego świata do duchowego. Każda żywa istota potrzebuje szacunku i miłości. Wy to wiecie. O nic nie musicie się martwić, zawsze będziemy wam pomagać. Wystarczy, że dacie znać, a my się pojawimy. Nie zapomnijcie powiedzcie tego mamie!


Jeśli podobał ci się ten tekst zapraszam Cię do odwiedzenia kategorii warto wierzyć klikalny link, w którym znajdziesz inne teksty w podobnym stylu.

Sprawdź również inną moją historię klikalny link

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. pola wymagane*