Tamtego dnia na przedwiośniu mżyło, było pochmurnie, a na obrzeżach ulicy Sarnie Uroczysko leżały brudne resztki śniegu. Człapałam tą ulicą i płakałam. Teraz myślę, że był to powód wyimaginowany, ale wówczas tak się zapamiętałam w zmartwieniu, że nic nie słyszałam i nic nie widziałam.
Nagle wyrwał mnie z rozpaczy rozsierdzony męski głos:
– Czy pani życie niemiłe? Chce pani wpaść pod samochód?
Zapłakana odwróciłam się w kierunku tego głosu i co zobaczyłam? Przede mną stał sam Karol Estreicher młodszy, we własnej osobie!
Myśli zaczęły galopować w mojej głowie:
Profesor historii sztuki, twórca, pisarz, a przede wszystkim rewindykator zabytków zrabowanych przez Niemców podczas okupacji, opiekun i ratownik najważniejszych naszych zabytków. To dzięki niemu mamy nadal ołtarz Wita Stwosza w kościele Mariackim! Jeszcze w czasie trwania II wojny światowej zajął się odzyskiwaniem skarbów zrabowanych przez Niemców. Najpierw sporządzał dokumentację, a zaraz po wojnie sprowadzał do Polski nasze skarby.
Było tego 27 wagonów! Arrasy wawelskie, najcenniejsze zabytki skarbca wawelskiego ze Szczerbcem (miecz koronny królów polskich) na czele, zbiory rodziny Czartoryskich z
„Damą z łasiczką” Leonarda da Vinci, „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta, 22mln cennych woluminów.
Zamiast małej stabilizacji wolał cele duże, bo po wojnie mógł pozostać za granicą, ale w 1946 roku powrócił do Krakowa, a nie było łatwo funkcjonować w komunistycznej Polsce. W tych ciężkich czasach poświęcił 30 lat swojego życia na zorganizowanie Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Sam pochodził ze znanej rodziny, a po Krakowie swego czasu chodziło powiedzenie: „Największe zasługi dla Krakowa ma ród Jagiellonów i Estreicherów”.
On sam mawiał: „Polska jest jedyną rzeczą na której mi naprawdę zależy. Kultura polska na całym terytorium państwowym polskim jest mi najcenniejszą. Bo wiem, że istnieją narody bez terytorium, bez języka, bez państwa, ale nie przetrwają narody bez kultury”
I taki Wielki Człowiek przemówił do mnie! Kiedy zobaczył, że płaczę jego głos momentalnie stał się miękki : – Dziecko, co się stało? Chłopak cię rzucił?
Powinnam wtedy przestać płakać, ale łzy popłynęły obficiej, bo rozczuliło mnie, że zechciał się do mnie odezwać!
Niestety był to mój jedyny kontakt z tym wybitnym Człowiekiem.
Pytałam moją przyjaciółkę, czy zetknęła się kiedykolwiek z prof. Estreicherem.
Odpowiedziała : -Tak, na poczcie. Przyszłam kiedyś na pocztę z dwuletnią Asią. Asia siedziała w popularnym wówczas wózku parasolu w którym kręgosłup dziecka wyginał się w pałąk. Oczywiście kiedy profesor to zobaczył zdenerwował się, a przyjaciółka dostała od niego burę.
Czyli nigdy nie spoczął na laurach. Gdziekolwiek się pojawił bez ogródek wyrażał swoje zdanie. Naprawiał, budował, uładzał. Działał w sprawach ogromnych i małych.
A najważniejsze, że nie był obojętny!
„Na Sądzie Bożym przyznam, że jako człowiek słaby może nieraz działałem przeciw bożemu przykazaniu. Ale przeciw Polsce – nigdy”- zapisał kilka dni przed śmiercią.