– Ale się napracowałam, ledwo powłóczę nogami – takie to nieciekawe myśli napadły mnie niedawno.
Oczywiście były niedorzeczne, bo jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę pracować, kiedy chcę. I w tym momencie użalania się nad sobą pamięć przywołała wspomnienie.
Dotyczyło mojej znajomej Alinki, która pomagała mi kiedyś w ogrodzie.
Alinka urodziła ośmioro dzieci. Parę lat temu, kiedy pojawiła się w moim życiu, jej dzieci były w liceum i podstawówce, a mąż zaglądał do kieliszka. Wszystkie sprawy domowe były na jej głowie. W jej mieszkaniu zawsze było czysto i wszędzie panował idealny porządek. Jeżeli któreś z dzieci miało bałagan w szafie, rozwiązanie było jedno: samolot, to znaczy cała zawartość szafy lądowała na podłodze. Rygor musiał być, co nie dziwiło przy takiej ogromnej liczbie domowników. Alinka piekła znakomite ciasta na zamówienie, robiła na szydełku i jeżeli była taka potrzeba, potrafiła ułożyć modną damską fryzurę…
A na dodatek przy tylu obowiązkach pracowała zawodowo. Na poczcie. I to często na nocną zmianę.
W tym czasie przychodziła również do mnie wyrywać chwasty.
Pamiętam, jak pracowała po 'nocce’. Plewiła dokładnie, starannie, wcale się nie ociągała. A kiedy odchodziła, powiedziała:
– Ależ sobie odpoczęłam u pani, pani Elu…
Elzuniu, twoja Alinka jest niesamowitą kobietą. Dziękuję za twoje pisanie. Daje wiarę w życie i w wyjątkowych ludzi ☀️