Początek marca tamtego roku miał typową jak na tę porę pogodę. Temperatura niewiele ponad zero stopni, niekiedy śnieg, a na dodatek porywisty wiatr.
Właśnie wtedy, pełna zapału, Maria rozpoczynała pracę w ogrodzie. Miała wykopywać rośliny z gruntu, dzielić i sadzić do doniczek. Najpierw poszła do szklarenki, która była jej niezbędnie potrzebna. Okazało się, że przedstawia sobą gorzej niż opłakany widok. Brakowało wielu szyb i wiatr przewiewał ją na wylot.
Jak tu zacząć sezon? Miała wprawdzie męża, ale już mu się znudziło realizowanie jej, nieraz dzikich, ogrodowych pomysłów. Sytuacja finansowa była nieciekawa, a tu dwoje dzieci… Co tu począć? Przysiadła na ogrodowej skrzynce i pogrążyła się w rozmyślaniach. Zaczęła pochlipywać aż w końcu zaniosła się rozpaczliwym płaczem.
Płakała w najlepsze, gdy nagle usłyszała w swojej głowie głos: Wyobraź sobie, że jesteś wdową, masz dwoje dzieci i musisz je utrzymać.
Od razu oprzytomniała. Uspokoiła się. Starymi dyktami pozatykała dziury i zabrała się do pracy.
Działo się to wiele lat temu.
Nie zarobiła kokosów i nie zarabia kokosów. Jednak ma pracę, którą kocha. I nieraz myśli, że to największy skarb. Przy okazji nabrała ogromnego doświadczenia.
To zasługa tego głosu, który jej nie opuszcza. Jest mu za to niewymownie wdzięczna.
❤️