Obrazek

– Robisz dobra robotę – tak przyjaciółka Lucyna oceniła moją działalność na plotkarskim portalu Pomponik.
Spojrzałam na nią zdziwiona
– A cóż ja takiego robię?
Przecież to nic nadzwyczajnego. Brałam tylko w obronę osoby, które atakowano na internecie. Wiadomo, że nie wszystkie, a takie które ceniłam za ich dokonania. Nieważne była dla mnie ich poglądy polityczne. Stawałam w obronie Jana Pawła II, Grażyny Szapołowskiej czy Daniela Olbrychskiego.
Tak było i tamtej niedzieli na przedwiośniu. Interia wzięła na tapetę młodą i piękna francuską aktorkę. Ponoć znakomicie się zapowiadała, ale zrezygnowała z kariery i wstąpiła do zakonu Józefitek. Z komentarzy kochanych rodaków można było wysnuć jeden wniosek, że to schizofreniczka.

Wstałam za późno, a na dodatek tego ranka nie miałam głowy do napisania odpowiedniego komentarza. Wkleiłam jedynie mój tekst pt. „Mieszkanie moich sąsiadek”, traktujący właśnie  o zakonnicach, chociaż nie o Józefitkach i pobiegłam do kościoła.
W kościele, jak zwykle, najpierw poszłam do kaplicy z obrazem Pana Jezusa Miłosiernego i św. Faustyny. To właśnie tam miewam nieraz piękne, niezwykłe odczucia.
– Dawno już się nic takiego nie wydarzyło – pomyślałam z żalem.
Wtedy usłyszałam głos wewnętrzny :
– Zwracaj dzisiaj baczną uwagę na wszystko, co się będzie działo wokół ciebie.

Czytaj dalej

Konflikt wewnętrzny

Niedawno spotkałam grupę dziarskich żołnierzy. Szli szybko z naprzeciwka. Wtedy przypomniałam sobie pewne zdarzenie.
Miałam nie więcej niż szesnaście lat i wybrałam się do rodziny na warszawskie Bielany. Droga przebiegała koło koszar. To był letni, słoneczny i ciepły dzień, a za siatką mnóstwo żołnierzy. Podniósł się wrzask : krzyczeli, gwizdali, cmokali. Byłam oburzona takim zachowaniem, więc przeszłam, fukając pod nosem. W głowie mi się nie mieściło, że zaczepiają mnie takie staruchy.
Tym razem, o dziwo, żołnierze zachowywali się całkiem przyzwoicie. Cisza! Żadnych cmokań ani zaczepek. Chodnik był wąski, więc zeszłam na jezdnię, spuściłam głowę i uśmiechałam się do siebie na wspomnienie sprzed lat. Na chwilę podniosłam wzrok i wtedy jeden z żołnierzy odśmiechnął się uprzejmie jak do mamy albo,nie daj Boże, do babci.

Czytaj dalej

Turkusowy fotel

Jest! Jest! Jest! Jest! Jest! Jest! Wreszcie przyjechał do mnie turkusowy fotel uszak. Stanął na razie w przedpokoju i spokojnie czekał na wniesienie po schodach do góry. Patrzyłam z miłością  na jego szlachetne kształty pokryte  aksamitem. Był taki wygodny, duży, solidny. Cudny! Nie jakiś tam pospolity i byle jaki, ale wyśniony i wymarzony.
Naprawdę wyśniony! A było to tak: Dawno temu podczas mszy św westchnęłam:
– Najukochańszy Panie Boże, tak bym chciała zobaczyć, jak jest na tamtym świecie. Tylko tyle, nie nalegałam, nie prosiłam . Od razu zostałam wysłuchana.

Najbliższego ranka miałam sen:
Siedziałam w swojej poprzedniej obskurnej kuchni, kiedy usłyszałam dzwonek. Zerwałam się, żeby otworzyć. Musiałam jednak przejść przez sąsiednie pomieszczenie. Kiedy tam weszłam, popadłam w zachwyt: znajdowałam się w turkusowej komnacie. A w turkusowej komnacie stały dwa turkusowe fotele.
Na jednym turkusowym fotelu spał mały kotek, a na drugim turkusowym fotelu mała sówka.
Otworzyłam drzwi wejściowe, a tam zobaczyła trzech mężczyzn, jak się domyśliłam 'świeżo dowiezionych’. Po krótkiej wymianie zdań wiedziałam już, że jestem na 'tamtym świecie’. Najbardziej zachwycały mnie kolory: czyste, mocne, świetliste.
Zaczęłam się zastanawiać, co oznaczały zwierzątka słodko śpiące na fotelach. Podpytywałam znajomych. Nie wiedzieli. W końcu sama doszłam do wniosku, że śpiący kotek to symbol sił magicznych a śpiąca sówka, jak wiadomo, mądrości.
– A może dałoby się już teraz dysponować takimi umiejętnościami ? – kombinowałam.
Cicho, bez napięcia zaczęłam marzyć o turkusowym fotelu bo pewnie razem z nim przyszłaby mądrość i magia.

I wreszcie, po latach, przy okazji innych zakupów, stałam się szczęśliwą posiadaczką  tego cuda.

Czytaj dalej

Poparzona ręka

Wylałam sobie na rękę wrzący olej. Akurat w środku ogrodowego sezonu, to znaczy kiedy mam najwięcej pracy. Gdybym od razu doceniła powagę sytuacji, wszystko byłoby w porządku. Ja jednak na tę poparzoną rękę założyłam dwie pary rękawic i poszłam wyrywać chwasty. Nic dziwnego, że napuchła, zrobiła się fioletowa i zaczęła bardzo boleć.
Nie było wyjścia, trzeba było jechać do lekarza. W taksówce ból się nasilił. Nie wiedziałam, co z nią zrobić, gdzie ją położyć. Ręka strasznie bolała.
Całe szczęście, że przypomniały mi się słowa mojej przyjaciółki Jagody o cierpieniu Pana Jezusa, które podobno się nie skończyło.
Jak dziś pamiętam, że położyłam prawą, poparzoną rękę na prawym kolanie, zamknęłam oczy i zagłębiłam się w sobie.  W myślach powiedziałam :

 

Czytaj dalej