Smak światłości

szkic serduszka
ładne serduszka, żałujcie że nie widzicie

Nie tak dawno z grupą przyjaciół zwiedzała Rydlówkę – miejsce, w którym Stanisław Wyspiański wiele, wiele lat temu znalazł inspirację do „Wesela”. Dawniej dom prywatny, teraz muzeum. To była cudowna stara drewniana chałupa, a może nawet dworek, w którym wszystko ją zachwycało. Najpierw droga wysypana żwirkiem, stare drzewa, półdziki ogród. Żadnej nowoczesności czy minimalizmu. Znalazła się w dawnym, czarownym i romantycznym świecie. Sama ekspozycja złożona z pamiątek, obrazów, starych sprzętów.

Sam profesor Jan Rydel, prawnuk Lucjana Rydla, oprowadzał ich po muzeum i znakomicie wprowadzał w nastrój okresu Młodej Polski. Odnalazła tam atmosferę dawnej wsi. Było tam wszystko, co kocha:

Czytaj dalej

Zosia

Kłodzko to niewielkie dolnośląskie miasteczko. Parę lat temu wybrałam się tam na zorganizowaną wycieczkę. Spaliśmy i jedliśmy u sióstr Elżbietanek. Codziennie odkrywaliśmy coraz to nowe uroki Kotliny Kłodzkiej .
To był koniec maja, pogoda ciepła, przyjazna, łagodna.

Po późnym obiedzie większość wycieczkowiczów wyległa przed dom. Ja również.
Błogo nastrojona, odprężona, oparłam się o kamienny murek.
I wtedy podeszła do mnie kobieta. Jak się zaraz okazało, miała na imię Zosia. Ubrana w gruby, czarny płaszcz, za ciepły na tę porę roku. Chociaż luźny nie tuszował jej przeraźliwego wychudzenia. Na nosie okulary z cylindrycznymi szkłami. Wzbudzała współczucie.
– Podoba się pani Kłodzko? – zagadnęła
– Tak, bardzo – odpowiedziałam zgodnie z prawdą
– A mnie nie.

I tu niespodziewanie zaczęła opowieść o swoim życiu.
U  sióstr jadała obiady. Żaliła się, że mąż nie żyje, a ona mieszka sama. Dwoje, dobrze ustawionych dzieci, mieszka poza Kłodzkiem. Czeka ją operacja na oczy, a kasy brak. Dałam jej trochę pieniędzy, a ona, być może z wdzięczności, zaproponowała przechadzkę po mieście. Zosia wzięła mnie pod rękę, co było nawet miłe, bo była czyściutka i pachniała mydełkiem Bambino.

Czytaj dalej

Anioł Stróż Polski

droga do nieba W tym roku, pomimo zarazy, wybrałyśmy się z moją przyjaciółka Lucyną w Bieszczady. Wycieczka udała się znakomicie: pogoda, nocleg, zwiedzanie. Kiedy zamknę oczy i myślę o tym wyjeździe, widzę tylko słońce. Może to za sprawą niezwykłego spotkania…
Bo w drodze powrotnej uparłam się, że musimy jechać do Przemyśla. Miewam takie silne nakazy wewnętrzne.

Dzień był wyjątkowo upalny jak na koniec września. Spacerowałyśmy po mieście i w zachwycie podziwiałyśmy strome uliczki, malownicze podcienia i kościoły. Jest tam dużo ogromnych kościołów ,co mnie zaskoczyło, bo Przemyśl to nieduże miasto.

Dosyć już zmęczone dotarłyśmy do najstarszych zakątków w mieście w okolice katedry.
I nagle…

Zobaczyłam skąpanego w słońcu Anioła Stróża Polski. Stał na postumencie, podpis był widoczny z daleka, więc od razu było wiadomo, z kim ma się do czynienia.*

– O mój kochany! – ucieszyłam się na głos, bo mogłam sobie na to pozwolić. Wiedziałam, że Lucyna nie będzie się ze mnie śmiała, a poza tym byłyśmy same.

Dopiero po powrocie do domu dowiedziałam się o nim więcej.
Otóż trzeciego maja 1863 roku, po upadku powstania styczniowego, na ulicach Przemyśla ukazał się niezwykły młodzieniec. Ubrany był z wiejska, ale promieniował światłem. Zdumiewało, że posługiwał się uczonym językiem. Opowiadał o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Polski.
Wtedy to przepowiedział, że papieżem zostanie Polak i od tego czasu będzie wzrastać znaczenie naszego kraju. Mówił, że Pan Bóg dopuścił tak wielkie cierpienie narodu polskiego, aby zmazać jego grzechy. Mówił, że Pan Bóg szczególnie ukochał Polskę jako ostoję wiary!!!

Czytaj dalej