– Kareta zajechała – taka myśl pojawia się w mojej głowie, kiedy przyjeżdża autobus linii 152, aby zawieźć mnie do domu.
W dzieciństwie rozczytywałam się w bajkach i tak mi już zostało. Marzyłam niekiedy o pałacu i karecie…
To się zdarzyło ładnych parę lat temu. Akurat zakończyłam kurs nauki tanga. Dysponowałam wtedy jeszcze niewielkimi umiejętnościami tanecznymi, ale mogłam już uczestniczyć w milongach, czyli nocnych, tanecznych spotkaniach miłośników tego niezwykłego tańca.
Bardzo chciałam zobaczyć, jak one wyglądają. Od męża dostałam dyspensę z limitem czasu, to znaczy o 24 miałam być z powrotem. Sama nie miałam odwagi, żeby tam się wybrać. Namówiłam więc koleżankę Lucynę i ruszyłyśmy.
Lucyna to odważna osoba, ma swoje zdanie i nie zwraca zbytnio uwagi na opinie otoczenia. Założyła długą suknię z dekoltem, we włosy wpięła kwiat i chociaż to blondynka, wyglądała jak prawdziwa Argentynka.
Na milongę na krakowskim Kazimierzu dotarłyśmy koło 21. Towarzystwo rozsiadło się wokół parkietu, muzyka grała, ale nikt nie tańczył. Pewnie się oswajali. Trochę to trwało. Zdołałyśmy zatańczyć tylko jeden raz i trzeba było wracać, bo zrobiła się 23.