Jezu, Ty się tym zajmij

Starzenie się i utrata bliskich to ciężkie przeżycie. Jak każdy, Ewa dobrze wie, że umrzeć trzeba i to jej nie martwi. Jest przekonana, że to tylko przejście z jednego świata do drugiego. Jej siostra często powtarza, że są gorsze rzeczy niż śmierć. Z taką sytuacją właśnie się zetknęła, bo najgorsze jest patrzenie jak kochana osoba, z dnia na dzień, staje się coraz bardziej niedołężna.
Mama Ewy osiągnęła tzw. piękny wiek. Dawniej to była iskra: zaradna, pracowita, rezolutna. I bardzo piękna. Teraz po operacji serca polegiwała, przysypiała, ledwo dochodziła do łazienki. To niby zwykła kolej rzeczy, ale Ewa nie mogła sobie z tym poradzić. Serce jej się kroiło, kiedy patrzyła na coraz bardziej niedołężną mamę.

Pewnego jesiennego dnia ubiegłego roku Ewa chodziła po maminym ogrodzie i nie mogła się uwolnić od czarnych myśli. Nie mogła zabrać się za cokolwiek, nie mogła sobie znaleźć miejsca.
I wtedy usłyszała głos wewnętrzny:
– Zostaw wszystko i idź na spacer
Tak też zrobiła. Pogoda była piękna, słoneczna, a park niedaleko domu. Na alejkach leżało mnóstwo świeżo opadłych liści. Zaczęła po nich brodzić podrzucając stopami do góry. Natarczywe myśli jej nie opuszczały i wtedy przypomniała sobie modlitwę zawierzenia ojca Dolindo. Raz za razem zaczęła powtarzać w myśli: „Jezu Ty się tym zajmij, Jezu Ty…”

Czytaj dalej

Przyjaciółka

– Lusia, zaczęłaś nosić ciuchy w moich kolorach – zdziwiłam się ostatnio.
Niezbyt mądrze, bo przyjaźnimy się od siedemnastu lat i siłą rzeczy upodabniamy się do siebie.
Ona zewnętrznie, a ja, mam nadzieję, wewnętrznie.

Lucyna jest żywym przykładem, jak powinien żyć katolik. Zawsze jest skora do pomocy. Zostawi wszystko i pobiegnie ratować jakiegoś nieboraka. Zna przeróżne domowe sposoby na ratowanie zdrowia. Wie, które punkty przyciskać przy bólu głowy, jakie ziółka na co, jak stawiać bańki. To prawdziwy mąż opatrzności. Całe szczęście, że ona sama ma niezłe zdrowie, bo kiedy namawiam ją na badania odpowiada beztrosko:
– Jakoś przeżyję do śmierci.
I na żadne badania nie idzie. Nie da się ukryć, że i mnie, i innym osobom z jej otoczenia w końcu udzieliło się jej stanowisko. Doktor Jadzia ją popiera:- Oczywiście, trzeba dbać o siebie i nie przejmować się.

Mojej przyjaciółce zawdzięczam bardzo dużo: przylgnięcie do Pana Boga i powrót do kościoła katolickiego.
A było to tak:
Jeździłyśmy razem na wakacje nad morze. Ona oczywiście w niedziele wybierała się na mszę św. Ja wtedy nie czułam potrzeby, ale żeby jej nie sprawić przykrości, zaczęłam jej towarzyszyć.
To było w Łebie. Mszę św. odprawiał starszy ksiądz podobny do mojego taty. Pamiętam jego mądre słowa…
To był przełom. Potem do kościoła chodziłam nie z obowiązku, ale z potrzeby serca.
Jednak po pięciu latach znajomości miałam do niej pretensje:

Czytaj dalej

Oczy Tereski

Tereskę poznała ze dwadzieścia lat temu. Zatrudniała ją w firmie, ale tylko do czasu, kiedy okazało się, że Tereska ma padaczkę. Musiała ją zwolnić, bo bała, się że podczas ataku może się uderzyć i zrobi sobie krzywdę.
Dawno się nie  widziały, aż tu kiedyś telefon i głos Tereski..
– Dziękuję pani za dobre serce, za wszystko co pani dla mnie zrobiła.
– Ale ja nic nie zrobiłam – odpowiedziała.
– Wysłuchiwała mnie pani cierpliwie.
I tak już zostało i nasza bohaterka zaczęła jej pomagać, ale już w bardziej namacalny sposób.
Tereska to kupka nieszczęścia: katowana przez matkę, poniewierana przez męża i teścia, ignorowana przez córkę ponoć alkoholiczkę i narkomankę. Z rodziną nie ma żadnego kontaktu, jest samiuteńka. Kiedy wybiera się do miasta, dźwiga ze sobą parę wypchanych toreb z cenniejszymi rzeczami. Może ma manię prześladowczą? Zastanawiające jest, jak to wszystko może znieść… Okazuje się, że wsparcie otrzymała w kościele.  Chodzi na posiłki dla bezdomnych, kąpie się u oo. Kapucynów i stamtąd dostaje jakieś ubrania. Żyje z nędznej zapomogi z MOPS-u i często nie starcza jej pieniędzy nawet na leki. Jak tu jej nie pomagać?

 

Czytaj dalej