Nastała jesień i niestety moje samopoczucie zaczęło szwankować. Trzeba było się ratować. Oznaczało to, że muszę iść na zakupy na Stary Kleparz.
Kleparz to kultowe krakowskie targowisko. Teraz to przyjemne, czyste, zadbane miejsce. Chodzę tam jak do rodziny, bo mam ulubionych sprzedających, z którymi znamy się od lat. Wymieniamy się nowinkami ze świata i ze swojego życia. Gdyby nie te pogaduszki zakupy robiłabym bardzo szybko, no ale jak można nie poplotkować co nieco?
Tamtego dnia uginałam się już pod ciężarem dwóch wypchanych siatek. Chciałam sobie ulżyć i wsparłam je na stole, przy którym młoda kobieta o świetlistej twarzy sprzedawała biżuterię. Wisiorki, kolczyki, bransoletki w różnych kolorach i kształtach. Wszystko to zrobione z żywicy z zatopionymi wewnątrz maleńkimi kwiatkami. Biżuteria była przepiękna.
Niestety mieliśmy chłodną pogodę, klientów mało…
Zmęczona dźwiganiem siatek oglądałam, podziwiałam i usiłowałam pomagać w sprzedawaniu.
Nie za bardzo było komu, więc zaczęłyśmy rozmawiać.
To było niesamowite. Od razu się rozumiałyśmy. Dużo opowiadała o sobie. Mieszkała w Grecji, Turcji, a niebawem wyjeżdża do pracy w Irlandii. Nie tylko wytwarza biżuterię, ale też maluje obrazy. Jej trzynastoletni syn zostaje w Polsce i widziałam, że to nie daje jej spokoju.