Za oknem było jeszcze ciemno kiedy się przebudziłam i z zadowoleniem stwierdziłam, że mogę jeszcze poleżeć. Miałam sporo do przemyślenia.
A więc leżąc, przypominałam sobie ostatnie wydarzenia: jak przypadkiem dowiedziałam się o Sodalicji Świętej Jadwigi Królowej z Wawelu (chociaż nie wierzę w przypadki!) i o tym, że jej przewodniczącą okazała się moja wieloletnia sąsiadka, o czym do tej pory nie wiedziałam!
Wcześniej nie byłam do niej przekonana, ale kiedy ją poznałam stwierdziłam, że to cudowna, radosna istota.
Rozmyślałam, jakie to dziwne, że od momentu kiedy postanowiłam napisać tekst o św. Jadwidze królowej przywędrowały do mnie trzy książki na jej temat! Same! Ja nawet nie kiwnęłam palcem w tej sprawie!
Przecież od 15 lat uczęszczam na msze św. do Katedry Wawelskiej, gdzie najczęściej stoję pod Czarnym Krzyżem ufundowanym przez św. Jadwigę i gdzie spoczywają relikwie Wawelskiej Pani…i nadal utwierdzałam się się w przekonaniu, że się mną opiekuje…
Boże, ja byłam zupełnie inna w jej wieku, w głowie miałam głównie imprezy.
A Ona troszczyła się o rozwój nauki i wiary, miała niezwykłą zdolność zaprowadzania jedności i pokoju. Emanowała dojrzałością, łagodnością i dobrocią. Można powiedzieć, że autentycznie panowała na Ziemi.
Tak rozmyślając, poczułam głęboką wdzięczność, a moje ciało zaczęła przepełniać miłość i radość. Dziwne, że nie pofrunęłam! Mówię tak, bo trudno wyrazić mój stan z tamtej chwili…
I nagle!
Zobaczyłam wysoką postać w szaro granatowym płaszczu. Byłam pewna, że to Ona, choć twarzy nie widziałam, bo nie mam śmiałości wpatrywać się w święte oblicza. Unosiłyśmy się jakieś 10 metrów nad ziemią, na tle drzwi wejściowych do Katedry Wawelskiej. Płaszcz św.Jadwigi był długi i malowniczo układał się wokół jej stóp. Schyliłam się, by ucałować jego kraj. Nie zdążyłam jednak tego zrobić, bo postać pochwyciła mnie w ramiona i mocno do siebie przytuliła.
Prawą rękę miała zgiętą w łokciu i tam zobaczyłam małą siwą główkę…
Teraz już wiem, co to miało znaczyć, ponieważ bardzo silnie poczułam niewypowiedziane słowa, że z moją mamą wszystko będzie dobrze! I że w ogóle wszystko będzie dobrze…
Kiedy opowiadałam to wszystko przyjaciółce od połowy historii zaczęłam dosłownie tonąć we łzach, więc się tłumaczyłam:
– Musiałam ci to opowiedzieć, bo nie mogłam sobie poradzić z emocjami jakie wiązały się z tym zdarzeniem. Wiem, że trudno w coś takiego uwierzyć. Poza tym, trwało to tylko moment. O wiele, wiele krócej, niż moje opowiadanie. Nie dziw mi się, ale wystarczył jeden gest nadprzyrodzonej istoty, żeby wstrząsnąć mną do głębi.
Jeśli podobał ci się ten tekst zapraszam Cię do odwiedzenia kategorii warto wierzyć klikalny link, w którym znajdziesz inne teksty w podobnym stylu.
Sprawdź również inną moją historię
Wzruszające ❤️
Dziękuję, Elżuniu, za to twoje piękne pisanie!