Jedlnia Kościelna to niewielka miejscowość koło Radomia blisko Puszczy Kozienickiej. Dawnymi czasy znana, bo to tutaj podróżujący królowie zatrzymywali się na odpoczynek i stąd wyruszali na polowania.
Kwitło rzemiosło i Jedlnia również.
W okresie, który opisuję, czasy świetności miała za sobą i nie wiadomo było, czy to wieś czy osada.
Było to miejsce skromne, ale bardzo mi bliskie. W Jedlni Kościelnej mieszkała ciocia Mania z babcią Anielcią i z dziećmi.
Jej dom był przestronny, drewniany, z przeszklonym gankiem i tajemniczym strychem pełnym skarbów.
Ciocia prowadziła gręplarnię, gdzie czyszczono owczą wełnę.
Niedaleko, w otoczeniu drzew, stał duży drewniany dwór największego gospodarza w okolicy. Byłam tam nieraz zabierana. Z nabożeństwem podziwiałam wnętrza, a szczególnie wiklinowy bujany foteli czystość tam panującą.
Jedlnię Kościelną otaczały łąki usiane makami, chabrami, firletkami i oczywiście pachnącymi ziołami.
Z wielkim zainteresowaniem podglądałam wiecznie uwijające się masy przeróżnych stworzonek.
Z rozkoszą brodziłam wśród traw i rozpływałam się ze szczęścia w tym najpiękniejszym ogrodzie Pana Boga.
Jednak to nie przyroda tak mnie przyciągała, ale cioteczne rodzeństwo. Ja wtedy byłam jedynaczką, a ich było sześcioro! Czterech chłopców i dwie dziewczynki. Roześmiani, życzliwi, zadowoleni.
Najmłodsza z rodzeństwa, Tereska zabierała mnie ze sobą do szkoły i przedstawiała: – To jest Elżunia z Radomia. Radom i Jedlnię dzieliło zaledwie siedemnaście kilometrów, ale wtedy była to niewyobrażalne odległość, przede wszystkim, dlatego że miasto i wieś dzieliła przepaść. Nauczycielki i uczniowie podziwiali śnieżnobiałe motyle na moich warkoczykach, a Tereska
pękała z dumy.
Wszyscy mnie hołubili, rozpieszczali i na wiele pozwalali.
A ja się panoszyłam i przeprowadzałam ostrą selekcje kawalerów starszej kuzynki Celinki. W wychowaniu tej gromadki pomagała babcia Anielcia. Nie miała dużych wymagań, musieliśmy tylko grzecznie popijać dziurawiec i modlić się wspólnie przed obrazem Matki Boskiej.
Wieczorami na ganku robiło się tłoczno. Przychodziły koleżanki kuzynek i zaczynały się śpiewy. Pamiętam ich piękne głosy : „Strzeliłem raz, zabiłem na raz dwoje…” Oszałamiająco pachniała rosnąca przy ganku akacja , a ja znów rozpływałam się ze szczęścia.
W lecie często robiliśmy wyprawy do lasu na jagody i poziomki. Zimą urządzane były prawdziwe kuligi z saniami i końmi, albo szliśmy pozjeżdżać na sankach.
Pobyty w Jedlni Kościelnej wspominam jak prawdziwą sielankę. Nie mogło być inaczej, bo wszyscy
domownicy byli po prostu kochani.
Nigdy więcej w swoim życiu nie czułam się taka ważna.
I w swojej pięcioletniej głowie ułożyłam sprytny plan: Kiedy św. Piotr uśnie, ukradnę mu klucz do raju i wpuszczę tam całą rodzinę.
Wow! Cudowne ❤️, Elzuniu! Masz talent!!!! Chcialabym to wszystko przezyc. Jaka atmósfera ❤️
Wspaniale wspomnienia ! U mnie byla cicia Lucyna … tez bylam wazna , bo miastowa 🙂 i obchodzili sie ze mna jak z jajkiem 🙂 . Dziekuje <3 .
To wspaniałe, że mamy takie wspomnienia. Dzisiaj wieś się zmienia, szczególnie ta w pobliżu dużych miast, chociaż na szczęście jeszcze takie miejsca, czarowne, jak te opisane, można znaleźć. Pozdrawiam serdecznie.
Nie wiem co bardziej mnie tu przyciąga – Twoje opowieści czy te piękne ilustracje ???
Dziękuję, jak mi miło! Napisz, proszę, jakie ilustracje lubisz: czarno białe, czy kolorowe?