Wykluczony czy szczęśliwy

Było niedzielne popołudnie. Skwar niemiłosierny. Siedziałam na przystanku tramwajowym naprzeciwko kina Wanda. Na ulicy nikogusieńko.
Ani samochodów, ani ludzi zajętych niedzielnym obiadem.
Nagle usłyszałam gdzieś z góry głos:
– Proszę pani, jaki dzisiaj dzień?
Spojrzałam do góry i zobaczyłam, że w prawym rogu zadaszenia brakuje szyby i w tej luce ukazała się mocno kudłata głowa.

Czytaj dalej

Czterolistna koniczyna

Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że Ewa córka mojego szkolnego kolegi zmarła w Sylwestra, zamarzyła mi się wycieczka na tamten świat, bo przecież należało zasięgnąć języka i pocieszyć nieboraka. Poprosiłam Górę, żeby mi to umożliwiła i nie musiałam długo czekać.
Któregoś dnia późnym wieczorem, jak zwykle, ułożyłam się do snu. Już zasypiałam, gdy nagle znalazłam się pod sufitem. Bez trudu przeniknęłam przez ścianę i poszybowałam do góry. Czułam się nieskrępowana, swobodna, lekka. Podśpiewując przebój disco polo „Niech żyje wolność, wolność i swoboda…”, poszybowałam do góry.
– Całe szczęście, że nie ma tu moich koleżanek muzykolożek – pomyślałam – na pewno byłyby zgorszone moimi prostackimi upodobaniami.

Z tego wielkiego szczęścia wywinęłam w powietrzu dwa fikołki i skupiłam się na otoczeniu. Otulała mnie lekka mgiełka, słońce ledwo prześwitywało, czyli pogoda była akurat taka, jak lubię najbardziej.
Mój dobry znajomy, osobisty Anioł Stróż, jak zawsze, nie odstępował mnie na krok. Bił od niego złoty, blask no i spokojnie można było powiedzieć, że był piękny jak anioł.
Szybko dotarliśmy do celu.

Była to zielona kraina pełna drzew, krzewów, łagodnych pagórków pokrytych bujną trawą. Wijąca błękitna  rzeczka dopełniała całości.
– Czyżby to był raj? – pomyślałam.

Czytaj dalej

Jaśminowy cud

To wydarzyło się w czerwcu. Dzień był słoneczny, jeden z takich, kiedy od rana do wieczora na niebie nie ukazuje się ani jedna chmurka.
Wtedy człowiek myśli, żeby zostawić wszystkie sprawy i jak najszybciej dać nogę na wieś.
Tak też zrobiłyśmy, ja i moja przyjaciółka Jagoda.

Pokonałyśmy zaledwie 50 km i znalazłyśmy się w prawdziwym raju: 100 letnia drewniana chałupa z bali otoczona kwitnącą, obsadzoną wysokimi świerkami łąką. Dalej las na wzgórzu, poniżej przepływająca rzeczka.
Sielsko, anielsko.
Spragnione kontaktu z naturą szybko wypakowałyśmy bagaże i ruszyłyśmy na spacer.

Czytaj dalej

Koncert

Było to dość ponure późne popołudnie na przedwiośniu. Chodziłam sobie sama po Krakowie tak jak to mam w zwyczaju. Dochodziłam już do końca Sławkowskiej, kiedy zauważyłam idącego z przeciwka oberwańca. W starej skórzanej kurtce, nieświeży i z kropelką na końcu nosa.
Prosił mnie o 80 groszy.
Otworzyłam portmonetkę, zastanawiając się dlaczego tak mało?
Pewnie źle odczytał moje wahanie, bo ponowił prośbę, opowiadając przy tym o swoim nędznym życiu.
Najpierw jednak przedstawił się:
– Mam na imię Mieczysław.
– A ty?
– Ela.
Powiedział, że następnego dnia kończy 60 lat i to go przeraża. Chciałam go pocieszyć i zgodnie z prawdą beztrosko rzuciłam:
– A ja mam 62.
Zaskoczony moją szczerością rozpostarł szeroko ramiona, objął i podniósł do góry wykrzykując na całą ulicę:

Czytaj dalej