Piszę te słowa z serca, z potrzeby dzielenia się rzeczami prostymi i pięknymi.
Moje doświadczenia zaczęły się wiele, wiele lat temu. Byłam mniej niż umiarkowaną katoliczką i uważałam się za grzesznicę. Mam takie swoje własne miejsce na ziemi, które uważam za kwintesencję polskości i boskości. Lata całe nie miałam śmiałości, aby tam chodzić, bo czułam się niegodna. Powolutku jednak zaczęłam. Klęczałam na schodku przed kaplicą (no bo ja taka grzesznica) i coś tam mruczałam pod nosem do obrazu Matki Boskiej. Kiedyś jednak mnie zauważyła, bo nagle dostałam tak ogromną dawkę energii, że myślałam że się przewrócę, a przekaz był jeden: naprzód. Nic więcej. Nie dowierzałam sobie, nic nikomu nie mówiłam.
Przyjechał jednak mój brat cioteczny – misjonarz. Jemu mogłam to opowiedzieć. Przyjął to całkiem spokojnie i skomentował: Widzisz, jaka to niesamowita energia?
Po latach zrozumiałam: nie patrz do tyłu, nie rozpamiętuj przewinień, prawdziwych lub wyimaginowanych, nie rozczulaj się nad sobą – tyle jest do zrobienia dla naszych dzieci, dla Polski.
Mijał czas. Trochę o tym zapomniałam. Okresowo cierpiałam na depresję. Nadszedł więc dla mnie taki bardzo trudny okres. Dziś pamiętam tylko, że zostałam, jak na sznurku, zaciągnięta do mojego kącika w kościele. Oprócz wizerunku Matki Boskiej wisi tam Pan Jezus Ukrzyżowany. Bałam się cierpienia, nie mogłam patrzeć na to biedne ciało. Nic nie rozumiałam. Nagle przyszła myśl, że obojętne czy chcę, czy nie i tak mam swoją dawkę cierpienia. Świadomie zwróciłam się do Krzyża, pogodzona
Pomoc przyszła natychmiast. Po dziesięciu, piętnastu minutach całkowicie odzyskiwałam dobre samopoczucie. Pomagało to na dwa, trzy dni. Wracałam więc pod mój Krzyż, ale do zdrowia dochodziłam powoli. Później jednak zaczęłam tam przychodzić nie po prośbie, ale z potrzeby serca. I wymyśliłam małą racjonalizację. Wyobraziłam sobie, że moje serce ma okiennice, ja te okiennice otwieram i proszę tylko: Panie Jezu, połącz moje serce z Twoim. I stało się coś niesłychanego. W całej lewej części pleców zaczęłam odczuwać ogromne ciepło. Później również w sercu.
Delikatnie, jeszcze nie dowierzając, opowiadałam koleżankom i kolegom. W momencie kiedy o tym mówiłam, ciepło też się pojawiało. Gdziekolwiek byłam. To ciepło odbieram jako znak, że to dobra droga.
W tym roku znów odwiedził mnie mój brat cioteczny i to on podsunął mi myśl, aby opublikować moje doznania – po to, aby wzmocnić ludzką wiarę.
W przeciągu tych ładnych paru lat ja sama zmieniłam się nie do poznania. Mam coraz dłuższe okresy błogostanu, radości. Mniej się złoszczę, łatwiej mi zrozumieć innych, łatwiej wpadam w zachwyt widząc „dary natury”.
Idę pod mój Krzyż i siedzę. Czuję, że Pan Bóg chce nam powiedzieć: Człowieku – jesteś piękny! Jesteś wielki! Dostrzeż w sobie to piękno i trzymaj się go kurczowo. A odwrotu nie ma, bo ktokolwiek odczuje ogromną MIŁOŚĆ płynącą z Krzyża sam już nie będziesz chciał żadnych negatywnych emocji.
Powoli, powoli zaczynam rozumieć: „Zło dobrem zwyciężaj”.
Otwarcie serca na Pana Jezusa prostuje wszystkie ścieżki, pojawiają się „prezenty z nieba”, zaczyna się spotykać nowych, cudownych ludzi. Nie trzeba nawet o nic prosić –
On wie najlepiej co dla nas dobre. A jeżeli ktoś nie wierzy, bo nie miał go kto nauczyć lub został głęboko zraniony i tym samym się rewanżował, wystarczy westchnąć do Wyższych Sfer: Panie, daj mi wiarę. On jest blisko i usłyszy. Ma to być jednak bardzo osobiste.
I wiecie, jak będzie pięknie, jeżeli zaczniemy otwierać swoje serca na Pana Boga i na siebie? Może nadejdą takie czasy, że nie trzeba będzie prosić: „Panie, zmiłuj się nad nami”. Wystarczy zmiłować się nad najbliższym, potrzebującym. Nie trzeba od razu rzeczy ogromnych. Pomalutku, małymi kroczkami, ale zdecydowanie.
Marzy mi się normalna Polska. Marzą mi się AUTORYTETY. Marzy mi się, by „słowo honoru” wróciło na swoje miejsce.
I wierzę, że to wszystko możemy mieć. Wystarczy tylko otworzyć swoje serce. I oprócz nas na ziemi, tam w niebie cała masa Świętych będzie szczęśliwa i nasz najukochańszy Jan Paweł II też.