Brylanty

moi znajomiNie na darmo moi znajomi nadali swojej córce nietuzinkowe imię – Rozalinda. Być może przeczuwali, że będzie to istota niezwykła…

Rozalinda przez całe życie bujała w obłokach, ale też nie musiała się martwić o byt, bo i rodzice, i mąż byli ludźmi zamożnymi. W jej charakterze wybijała się jedna cecha: wybitna wyobraźnia. Miała też zamiłowanie do antyków. Często chodziła na pchle targi i miała już tych antyków w domu całkiem sporo. Lampy, dywany, meble… W końcu nie było miejsca na następne egzemplarze i musiała poprzestać na nieco mniejszym kalibrze, ale nadal nic jej tak nie poprawiało humoru jak nowy nabytek.

Tamtej niedzieli padał deszcz, a Rozalinda miała regularną chandrę. Na pchlim targu szybko wypatrzyła starszą Ukrainkę sprzedającą biżuterię. Wybór świecidełek był ogromny, więc Rozalinda spędziła na zakupach ze dwie godziny. Nie były to drogie przedmioty, chociaż jeden odznaczał się i wyglądem, i ceną: broszka w kształcie nutki. Mocno błyszczące przezroczyste kamienie były osadzone w złotawym metalu.

Sprzedająca zapakowała wszystkie zakupione przedmioty do czarnego woreczka, wypisz wymaluj jak z filmu o Jamesie Bondzie. Woreczek służył do przechowywania brylantów. Rozalinda wydała trochę pieniędzy, ale osiągnęła cel – radosna powróciła do domu.

Czytaj dalej, moi znajomi

Niedługo potem poszła wycenić wcześniej zdobytą broszkę, a na palec założyła jeszcze srebrny pierścionek od Ukrainki. To właśnie on przyciągnął uwagę pani rzeczoznawcy, która określiła go krótko – „carska Rosja” i chciała odkupić za pięciokrotnie wyższą cenę. Rozalindzie przypomniała się wtedy wycieczka na Ukrainę, gdzie hojnie obdarowała małego chłopca, który oprowadzał ją po Chocimiu. Wierzyła, że karma wraca i wykombinowała, że Wyższe Sfery chcą się jej zrewanżować. Pomyślała jednak, jak to ona: „A co, jeżeli Ukrainka nie znała wartości sprzedawanej biżuterii?”. Wszystkie nabytki ozdabiały kamyki całkiem podobne do brylantów. Może nie świeciły się tak mocno, bo przecież są stareńkie i podniszczone…

Nigdy nie miała oporów, aby szukać kontaktów najwyżej i dlatego znalazła telefon do szlifierni diamentów. Zadzwoniła i umówiła się na wizytę. No i poszła, a kiedy dotarła na miejsce, chciała uciekać, zdumiona swoją śmiałością. Ale bohatersko została! Najpierw pokonała ogromną, drewnianą bramę, a głos w domofonie kierował ją dalej. Potem była mroczna sień i znów potężne drzwi, a za nimi wysoki, postawny i przystojny mężczyzna, który wyprężony czekał na nią jak na królową. Przywitali się uściskiem dłoni .

Pomieszczenie nie miało okien, a przy stole ustawionym w kącie siedział drugi mężczyzna, równie elegancki i okazały. Rozalinda to drobna osóbka, a w takim towarzystwie jeszcze bardziej się skuliła i zmalała. Chęć ucieczki jej nie opuszczała. Wyjęła z torebki firmowy woreczek Ukrainki, dla przypomnienia dodam, że wypisz wymaluj jak z Jamesa Bonda i zauważyła zainteresowanie Pierwszego Pana, które zgasło gdy wysypała na stół swoje kosztowności.

Większość klejnotów od razu odrzucił i zatrzymał się dłużej przy broszce nutce. Do wyceny zaprosił tego drugiego. Tamten popatrzył przez lupę, ale podsumował: „wyngiel”. Zrozumiała, że broszka też nic nie była warta, a to jedno słowo rozwiało jej marzenie o posiadaniu brylantów. Jednak kiedy Pierwszy Pan dodał jeszcze: „wartość sentymentalna”, Rosalinda poczuła się jak spadkobierczyni arystokratycznego chociaż zubożałego rodu. Momentalnie wczuła się w swoją rolę i autentycznie zaczęła odczuwać żal za utraconą ojcowizną.

Okazało się, że dla tych odczuć, pomimo wszystko, warto było się poważyć na wycenę w szlifierni diamentów. Pośpiesznie pozbierała swoje zabawki. Pierwszy Pan wstał i znów uścisnęli sobie dłonie, po czym powiedział: „zapraszamy ponownie”. Rozalinda przypuszczała, że to jej zbolała mina i woreczek Jamesa Bonda tak podziałały na jego wyobraźnię.

Tagi: Brak tagów

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. pola wymagane*