Sen?

Agnieszka nie mogła zasnąć. Wierciła się w łóżku. Przewracała się w raz na lewy bok, raz na prawy.
Jej myśli szalały.
Tyle zagrożeń jest na świecie: katastrofy, trzęsienia ziemi, powodzie. A teraz jeszcze panosząca się zaraza.
Agnieszka nie nazywa zarazy po imieniu, nie chce jej dawać tej satysfakcji. To przez nią na całym świecie zachodzą zmiany i panuje niepokój.

Godziny mijały, na zegarku stojącym koło łóżka była już północ. Nie pomagały mudry ani kubek melisy przed snem. W akcie rozpaczy pomyślała:

– Podobno każdy ma anioła stróża. Jeżeli to prawda, to dlaczego mi nie pomożesz?

I nagle w pokoju coś zapachniało: fiołkami czy różą? Jednocześnie zauważyła obłoczek, który przycupnął na brzegu jej łóżka.
Rozległ się ledwo dosłyszalny głos, może w głowie, a może naprawdę:

– Wreszcie sobie o mnie przypomniałaś. -Stale jestem blisko i chcę ci pomóc. Musisz tylko wyrazić życzenie.

Obłoczek zawirował, zapach się zmienił chyba na konwalie.

Nadal słyszała głos:
– Po co stale rozmyślasz o wszystkich nieszczęściach świata? Czy nie znasz prostej zasady: gdzie kierujesz swoje myśli, na takim świecie żyjesz? Wiadomo, że trzeba się co nieco orientować w tym co się dzieje, ale staraj się być jedynie obserwatorem. Ty sama, tak jak wszyscy ludzie, masz zdolność kreacji i wpływania na losy świata!

Agnieszkę nagle olśniło:
-No tak, jakie to proste: przecież z dobrych myśli wypływają dobre słowa, a z dobrych słów dobre czyny.

Anielska postać stawała się bardziej widoczna. Złota gwiazda na jej czole była coraz jaśniejsza i mocno rozświetlała cały pokój.

Opieka pani Marii

Jakie to było szczęście, kiedy zaczęłam studiować i znalazłam pokój do wynajęcia w samym centrum Krakowa! Mieszkanie było bardzo duże. Mieściło się na pierwszym piętrze starej kamienicy blisko Uniwersytetu Jagiellońskiego. Właścicielka, pani Maria, zajmowała trzy duże pokoje od frontu. Dla nas, studentek, przeznaczona była dawna służbówka, której okno wychodziło na podwórko. Prowadziły do niej osobne schody.

Mieszkanie od dawna nie było odnawiane, a przez to mroczne. Nosiło ślady dawnej świetności: piękne XIX-wieczne meble, stare lampy, skrzypiące drewniane podłogi… Na ścianach mnóstwo szkiców i obrazów przyjaciół domu, Józefa Mehoffera i Jacka Malczewskiego. Stare regały w ogromnym holu uginały się pod równie starymi księgami.
Zawsze miałam sentyment do antyków, rzeczy z duszą. Wspaniale spało się na starym łóżku, świetnie siedziało się przy wiekowym stole albo na aksamitnym fotelu.

Jak się dowiedziałam, tata pani Marii był nie lada osobistością – prymariuszem szpitala św. Łazarza. Bardzo znanym i cenionym w kręgach elity Krakowa. Leczył ludzi również z gruźlicy, o czym wspominał w swojej książce Emil Zegadłowicz.

W czasie, kiedy mieszkałam u pani Marii, nie doceniałam tego, że trafiłam do miejsca z tak znamienitą przeszłością. Niedawno dopiero dotarło do mojej świadomości, że przecież Jacek Malczewski urodził się w tym samym mieście co ja i był ochrzczony w tym samym kościele. Pozornie te fakty nie mają ze sobą żadnego związku. Być może miałoby tu zastosowanie pojęcie synchroniczności Junga?

Pani Maria była dobroduszna, uśmiechnięta i już niemłoda. Szczupła, wysoka, w długich spódnicach i z koczkiem nad karkiem. Codziennie chodziła na mszę świętą do Kapucynów, a do nas zaglądała rzadko. Kiedy teraz o niej myślę, widzę ją jako anielską istotę.

W mieszkaniu pani Marii mieszkałam dwa lata. Potem nasze drogi się rozeszły. Wyszłam za mąż, urodziła mi się córeczka. I wtedy właśnie zaczęła mi się śnić pani Maria: bardzo często i bardzo intensywnie. Trwało to parę miesięcy i nagle urwało się. Nie dawało mi to spokoju i kiedy córeczka miała pół roku, wzięłam ją ze sobą i poszłam do pani Marii.