O Bożym Narodzeniu

Agnieszka była wtedy mała, jeszcze nie chodziła do szkoły. Mieszkała z rodzicami w jednym małym, zagraconym pokoju i leżała właśnie w  metalowym łóżeczku z siatką. Było Boże Narodzenie, lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Do łóżeczka przytulała się choinka, bo  tylko tam było dla niej miejsce. Nad nosem Agnieszki dyndały kolorowe ozdoby, ale nie przeszkadzało jej to.

Inne myśli zaprzątały jej głowę. Bo chociaż bardzo mała, rozmyślała o równie małym Panu Jezusku.
– Jaki on biedny. Urodzony w żłóbku, nie miał niczego… A może było mu zimno? – tak bardzo mu współczuła – Panie Jezu, ja Ci wszystko oddam! – przyrzekała.
Wygląda na to, że usłyszał, może nawet się rozczulił, bo pilnował jej przez całe życie. Nawet wtedy gdy  o nim nie pamiętała.

Żyła skupiona na wartościach materialnych. Rodziła dzieci, pracowała i chorowała. W kościele bywała z rzadka. Była katoliczką wierzącą, ale nie praktykującą

Splot okoliczności sprawił, że powróciła do Kościoła. I to bez jej specjalnego udziału. Z perspektywy czasu widzi, że to Opatrzność  tak nią kierowała.

W Kościele znalazła uzdrowienie, pociechę, radość.

Chodziła  do swojego ulubionego kącika pod krzyżem. Zazwyczaj nikogo tam nie było. Mogła się skupić na modlitwie, a może po prostu na trwaniu? Często odlatywała myślami, a potem miała wrażenie, że nie wie, gdzie była. Zawsze ogarniał ją tam ogromny spokój i radość, także spokojna.

Aż kiedyś rozmodlona i w wielkim uniesieniu, z głębi serca, powiedziała do Pana Jezusa:

Pisanie ikon

Na kursie pisania ikon znalazłam się dzięki siostrze zakonnej Gabrysi. Spotkałam ją pewnego późnoletniego dnia u przyjaciółki na wsi i dowiedziałam się, że wybiera się na kurs do jezuitów. Drzemały we mnie ciągotki do malowania, więc szybko podjęłam decyzję i też się zapisałam. Trafiłam tam zupełnie zielona i wtedy nie myślałam o teologii ikon.

Na pierwszych zajęciach przeżyłam deja vu. Miałam wrażenie, że dobrze znam pracownię, brata prowadzącego i koleżankę Violę. Zawsze czułam się tam jak u siebie, chociaż na samym początku popadłam w przerażenie, bo nie miałam pojęcia o malowaniu!
Pomógł mi wtedy zięć malarz. Poświęcił mi sporo czasu, wszystko cierpliwie tłumaczył i pokazywał. Po paru godzinach doszłam do wniosku, że malowanie nie jest takie skomplikowane. Później okazało się nawet, że osoby bez doświadczenia łatwiej wchodzą w tajniki pisania ikon, bo nie mają żadnych przyzwyczajeń.

Na pierwszy ogień poszła ikona Pantokrator, czyli Jezus Chrystus władca i sędzia Wszechświata. Kopiowaliśmy wizerunek na deskę i zaczęliśmy malowanie.  Najpierw w pracowni, a kończyliśmy w domu. Przy malowaniu w łagodnej, życzliwej atmosferze mogliśmy nawet półgłosem rozmawiać.
W grupie było nas około 30 osób, ale okazało się, że nie było dwóch prac do siebie podobnych. Nie do wiary, ale każda była inna.

Razem z pisaniem ikon zaczęły się rozważania o ich głębi.

Czytaj dalej