Co lubię

Zauważyłam prostą zależność, że im bardziej lubię siebie, tym lista moich „lubię” się wydłuża,
a więc:
Lubię świeże wiosenne poranki.
Lubię łagodne mżawki, bo świat jest wtedy romantyczny i nierealny.
Lubię zachody słońca, zwłaszcza nad morzem.
Lubię kaszę jaglaną, kiszoną kapustę i jabłka.
Lubię kapelusze.

Dlaczego założyłam bloga

Mocno wierzę w dobro nieraz głęboko ukryte w każdym człowieku i w to, że jeszcze da się naprawić ten świat.
Jakimś cudem uczęszczam na kursy kreatywnego pisania, ale nie chcę i nie umiem grzebać się w realności. Wolę w każdym tekście napomknąć coś o Bogu /takim na co dzień/,chociaż teraz to niemodny temat.
Nieraz czytam plotki na Pomponiku, wcale się z tym nie kryjąc i kiedy opowiadam o tym otwarcie jak typowa blondynka wywołuję wśród znajomych śmiech i niedowierzanie.
Kiedyś zamieściłam tam taki komentarz: „Wiara jest darem i szczęśliwi są ci, którzy ją otrzymali. Człowiek staje się radosny, znika lęk, potrafi spojrzeć z dystansem na siebie i wydarzenia wokóWystarczy tylko poprosić o wiarę – każdy będzie wysłuchany. Wiem to z doświadczenia, nigdzie tego nie wyczytałam. Zaglądam tu na ten plotkarski portal nie dlatego, że jestem ciekawa kolejnych wieści, ale czytam komentarze Rodaków i zauważyłam, że temat wiary dla każdego jest bardzo ważny. Wystarczy, że ktoś napomknie o Bogu i już zaczyna toczyć się dyskusja, a temat główny pozostaje na boku. A więc kochani, zwracajcie się do Boga, bo tylko On daje prawdziwe szczęście.”
Dostałam 800 pozytywnych ocen, ale i koło 200 negatywnych. Z tych dobrych kilka pamiętam:
Witaj koleżanko…, To takie proste… dokładnie, Wywołałaś burzę w internecie.
Jednak najpiękniejszy był ten: „Zapisałem sobie Twoje słowa, od czegoś trzeba zacząć”
I dlatego ostatniego warto było zadać sobie trochę trudu.

Warto wierzyć

Piszę te słowa z serca, z potrzeby dzielenia się rzeczami prostymi i pięknymi.

Moje doświadczenia zaczęły się wiele, wiele lat temu. Byłam mniej niż umiarkowaną katoliczką i uważałam się za grzesznicę. Mam takie swoje własne miejsce na ziemi, które uważam za kwintesencję polskości i boskości. Lata całe nie miałam śmiałości, aby tam chodzić, bo czułam się niegodna. Powolutku jednak zaczęłam. Klęczałam na schodku przed kaplicą (no bo ja taka grzesznica) i coś tam mruczałam pod nosem do obrazu Matki Boskiej. Kiedyś jednak mnie zauważyła, bo nagle dostałam tak ogromną dawkę energii, że myślałam że się przewrócę, a przekaz był jeden: naprzód. Nic więcej. Nie dowierzałam sobie, nic nikomu nie mówiłam.

Przyjechał jednak mój brat cioteczny – misjonarz. Jemu mogłam to opowiedzieć. Przyjął to całkiem spokojnie i skomentował: Widzisz, jaka to niesamowita energia?

Po latach zrozumiałam: nie patrz do tyłu, nie rozpamiętuj przewinień, prawdziwych lub wyimaginowanych, nie rozczulaj się nad sobą – tyle jest do zrobienia dla naszych dzieci, dla Polski.

Mijał czas. Trochę o tym zapomniałam. Okresowo cierpiałam na depresję. Nadszedł więc dla mnie taki bardzo trudny okres. Dziś pamiętam tylko, że zostałam, jak na sznurku, zaciągnięta do mojego kącika w kościele. Oprócz wizerunku Matki Boskiej wisi tam Pan Jezus Ukrzyżowany. Bałam się cierpienia, nie mogłam patrzeć na to biedne ciało. Nic nie rozumiałam. Nagle przyszła myśl, że obojętne czy chcę, czy nie i tak mam swoją dawkę cierpienia. Świadomie zwróciłam się do Krzyża, pogodzona

.