Zapach fiołków

Ewa była katoliczką albo tylko tak jej się zdawało. Na msze św. chodziła z rzadka, nie spowiadała się i nie przyjmowała komunii św. Wtedy jeszcze nie wiedziała ile traci… nie znała radości, spokoju ducha, a niekiedy i słodyczy płynącej z bliskości Pana Boga.
To co się wydarzyło, świadczy o tym, że bardzo jej tego było brak.

Od paru lat w Wigilię Bożego Narodzenia wybierała się na prywatną pielgrzymkę do figury Matki Boskiej. Tak ją nazywała w myśli, chociaż droga nie była daleka, bo zabierała jej zaledwie półtorej godziny w obie strony.

Tamtej Wigilii szybko uporała się z przygotowaniami do uroczystej kolacji. Koło południa była już wolna. Kiedy zakładała kożuszek, uświadomiła sobie, ile grzechów ją obciąża i zaczęła pochlipywać. Wyciągnęła chusteczkę i wtedy pierwszy raz tego popołudnia poczuła mocny zapach fiołków.
Nie zwróciła na to uwagi, bo w tamtej chwili nie to było dla niej najważniejsze.
Brnęła po kolana w śniegu, wspinała się pod niewysoką górę.
Co chwilę wyciągała chusteczkę, bo musiała otrzeć łzy, które same płynęły.
Wreszcie dotarła na miejsce.

Czytaj dalej

O Bożym Narodzeniu

Agnieszka była wtedy mała, jeszcze nie chodziła do szkoły. Mieszkała z rodzicami w jednym małym, zagraconym pokoju i leżała właśnie w  metalowym łóżeczku z siatką. Było Boże Narodzenie, lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Do łóżeczka przytulała się choinka, bo  tylko tam było dla niej miejsce. Nad nosem Agnieszki dyndały kolorowe ozdoby, ale nie przeszkadzało jej to.

Inne myśli zaprzątały jej głowę. Bo chociaż bardzo mała, rozmyślała o równie małym Panu Jezusku.
– Jaki on biedny. Urodzony w żłóbku, nie miał niczego… A może było mu zimno? – tak bardzo mu współczuła – Panie Jezu, ja Ci wszystko oddam! – przyrzekała.
Wygląda na to, że usłyszał, może nawet się rozczulił, bo pilnował jej przez całe życie. Nawet wtedy gdy  o nim nie pamiętała.

Żyła skupiona na wartościach materialnych. Rodziła dzieci, pracowała i chorowała. W kościele bywała z rzadka. Była katoliczką wierzącą, ale nie praktykującą

Splot okoliczności sprawił, że powróciła do Kościoła. I to bez jej specjalnego udziału. Z perspektywy czasu widzi, że to Opatrzność  tak nią kierowała.

W Kościele znalazła uzdrowienie, pociechę, radość.

Chodziła  do swojego ulubionego kącika pod krzyżem. Zazwyczaj nikogo tam nie było. Mogła się skupić na modlitwie, a może po prostu na trwaniu? Często odlatywała myślami, a potem miała wrażenie, że nie wie, gdzie była. Zawsze ogarniał ją tam ogromny spokój i radość, także spokojna.

Aż kiedyś rozmodlona i w wielkim uniesieniu, z głębi serca, powiedziała do Pana Jezusa: